Radość ze zwycięstwa w najważniejszym spotkaniu sezonu była w ekipie Szóstki ogromna. Euforia mieszała się z niedowierzaniem, bo przecież po pierwszych meczach sezonu, bliżej niż strefy medalowej byli tej spadkowej…
A jednak! Od czwartej kolejki rozpoczęli marsz w górę tabeli i skończyli na szczycie, z czterema(!) oczkami przewagi nad goniącym peletonem. Piątkowe zmagania rozpoczęli jednak inni…
Drugi mecz rozpoczęli przedstawiciele 1.ligi. Team4Fun walczył tutaj wyłącznie o prestiż, a gracze Gold-Dentu, chociaż mieli iluzoryczne szanse na pudło, podchodzili do swoich obowiązków podobnie. Chcieli po prostu wygrać, nie zważając na to, co może się stać w kolejnych potyczkach. I wygrali. Zasłużenie, bo na tle zniechęconych przeciwników, wyglądali zdecydowanie korzystniej. Łukasz Mróz dwoił się i troił, lecz często pozostawiony bez obstawy, nie mógł wiele zdziałać. Ambitnie walczył Norbert Ciok, zdając sobie sprawę, że goniący go w klasyfikacji strzelców Michał Madej, na pewno nie odpuści. Lecz mimo kilku szans, Przemek Tucin nie dał się pokonać. Tak, tak – Przemek Tucin. W związku z nieobecnością podstawowych bramkarzy to on wziął na siebie odpowiedzialność za ochronę własnej świątyni. I grał świetnie. Zadowolony z postawy zespołu, w pomeczowym wywiadzie nie dał się jednak przekonać, że istnieje jeszcze szansa na podium. Do tego potrzebny był remis w meczu Samych Swoich z In-Plusem, a tam do przerwy było już 4:0…
I właśnie trzeci mecz tego wieczora na dobre rozgrzał licznie zgromadzoną publiczność. Zwycięzca miał tutaj zagwarantowane podium i chociaż nie jego najwyższy stopień, to lepszy taki, niż żaden. Sami Swoi od samego początku narzucili wysokie tempo gry a grający bez ładu i składu gracze z Marek, byli tylko tłem dla oponentów. Nic dziwnego, że po pierwszych 20 minutach zapowiadało się na klęskę. W 31 minucie wynik spotkania brzmiał 5:1 i tylko cud mógł uratować ekipę Patryka Galla i szanse Gold-Dentu. Ale cud się zdarzył! In-Plus wycofał bramkarza i rozgrywając piłkę w hokejowym zamku, cztery razy z rzędu znalazł sposób na Adama Stańczuka! A pod koniec spotkania obie drużyny miały jeszcze przynajmniej po jednej okazji, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Ku uciesze siedzących na trybunach „Dentystów” – nie udało się. Ale w całej tej układance, najważniejszy był jeszcze jeden element…
I właśnie trzeci mecz tego wieczora na dobre rozgrzał licznie zgromadzoną publiczność. Zwycięzca miał tutaj zagwarantowane podium i chociaż nie jego najwyższy stopień, to lepszy taki, niż żaden. Sami Swoi od samego początku narzucili wysokie tempo gry a grający bez ładu i składu gracze z Marek, byli tylko tłem dla oponentów. Nic dziwnego, że po pierwszych 20 minutach zapowiadało się na klęskę. W 31 minucie wynik spotkania brzmiał 5:1 i tylko cud mógł uratować ekipę Patryka Galla i szanse Gold-Dentu. Ale cud się zdarzył! In-Plus wycofał bramkarza i rozgrywając piłkę w hokejowym zamku, cztery razy z rzędu znalazł sposób na Adama Stańczuka! A pod koniec spotkania obie drużyny miały jeszcze przynajmniej po jednej okazji, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Ku uciesze siedzących na trybunach „Dentystów” – nie udało się. Ale w całej tej układance, najważniejszy był jeszcze jeden element…
A był nim wynik spotkania decydującego o mistrzostwie. Pub Offside mierzył się z Szóstką. Ekipie z Duczek do zdobycia największego z trofeów wystarczał remis, co oczywiście nie oznaczało, że zamierzali grać na podział punktów. Pub potrzebował zwycięstwa, a w najgorszym przypadku remisu, by nie spaść z drugiego stopnia podium. Pierwsza połowa to piłkarskie szachy. Strzałów i okazji podbramkowych jak na lekarstwo i zastanawialiśmy się, czy warto było tak mocno pompować balonik, zapowiadając tę potyczkę. Druga połowa pokazała jednak, że było. Szóstka objęła prowadzenie za sprawą Krzyśka Powierży, który niemal całą pierwszą połowę przesiedział na ławce rezerwowych. Wszystko szło więc po myśli ekipy Artura Radomskiego. Bo chociaż Offside atakował, to w bramce kapitalnie bronił Piotrek Koza, a pozostałe ataki w pył rozbija defensywa Szóstki. Ale wszystko mogło się zmienić w 31 minucie. Przy próbie strzału, kontuzji doznał najlepszy zawodnik dawnego Amimedu, Rafał Radomski. Parkiet opuszczał z grymasem bólu na twarzy a podczas opuszczania pola gry, towarzyszyły mu brawa publiczności. To był niesamowity moment i widok. I gdy mogło się wydawać, że Szóstka pęknie, pozbawiona swojego lidera, zadała drugi cios. I znowu wyprowadził go żelazny rezerwowy tej ekipy – tym razem był nim Michał Wytrykus. Pub musiał postawić wszystko na jedną kartę i chociaż zmniejszył stratę, to w 36 minucie dobił go Konrad Kupiec. Szóstka została tym samym mistrzem 7 edycji Nocnej Ligi Halowej! Zespół, który zaczynał u nas w 3 edycji jeszcze jako Amimed i już wtedy zdradzał potencjał i aspiracje na wysokie pozycje. dziś może triumfować. A przecież już w 5 edycji był o krok od mistrzostwa. Wtedy, chociaż wszystko przychodziło mu z lekkością, nie wytrzymał próby nerwów w końcówce sezonu i kosztem Pubu Offside skończył zmagania na drugiej pozycji. Teraz przyszła pora na rewanż. Dla ekipy Pawła Buli był on bardzo bolesny, bo wylądowała ona ostatecznie poza podium. Stało się tak za sprawą małej tabeli, która skonfrontowała ze sobą ekipy Pubu, Gold-Dentu i Samych Swoich. Najlepiej wypadł w niej Gold-Dent i to on zdobył 2 miejsce w rozgrywkach! Gracze z Wołomina pewnie do tej pory nie wierzą w zaistniały zbieg okoliczności, ale czy można się dziwić? Najniższy stopień podium przypadł z kolei Samym Swoim. Tego kto to przewidział, spokojnie można podejrzewać o nadprzyrodzone zdolności. Ale ten sezon taki właśnie był – niesamowity pod kątem emocji, dramaturgii, poziomu i zmian jak w kalejdoskopie. A przecież w finale Pucharu Ligi Szóstka zagra jeszcze z Niespodzianką! Mistrz z mistrzem. Czego chcieć więcej?
I tak to było. Wspaniały sezon został zwieńczony kapitalnymi meczami.(Redaktor NLH)

Właśnie to spotkanie rozpoczęło piątkowe zmagania finiszu rozgrywek pierwszej ligi siódmej edycji NLH. O ile podopieczni Łukasza Mroza stracony sezon – bo czym innym dla aktualnego mistrza jest walka o cele inne niż podium? – chcieli zakończyć wygraną pozostawiając po sobie dobre wrażenie, to dla ekipy Przemka Tucina wynik tego spotkania miał ogromne znaczenie, bo na koniec rozgrywek mogli zostać wiceliderem. Nie wszystko jednak zależało tylko od nich. W pozostałych dwóch spotkaniach rezultaty musiały ułożyć się po ich myśli. Celem nadrzędnym było jednak zdobycie trzech punktów i do tego zabrali się z wielkim animuszem. Już na samym początku meczu dwiema skutecznymi interwencjami przed utratą bramki popisuje się kapitan T4F – jego formę sprawdzili Radek Benbenkowski i Marcin Błędowski. Przemek Tucin – grający w tym spotkaniu na pozycji bramkarza – nie musiał również długo czekać na sprawdzenie swoich umiejętności w nowej roli. W 8 minucie T4F wyprowadza kontrę trzema zawodnikami – Łukasz Groszek, Norbert Ciok i Adam Góralczyk – ten drugi nie wykorzystuje jednak okazji na strzelenie bramki a koledzy nie są już w stanie na dokładne dobicie piłki przy dobrej postawie golkipera. W jeszcze dogodniejszej sytuacji znalazł się w 14 minucie Kamil Boratyński – jemu jednak na przeszkodzie stanął słupek. Pomimo iż na boisku przewaga zaznaczała się po stronie „”Dentystów” wynik otworzył Grzegorz Bajszczak. Przedryblował prawie całą długość boiska i pomimo niezłej interwencji świeżo upieczonego bramkarza, zdołał wbić selecta do bramki – 15 minuta i wynik 0:1. Radość z prowadzenia nie trwała zbyt długo – już w następnej akcji Maksymilian Poczman wyrównuje stan spotkania wykorzystując podanie wzdłuż bramki od Radka Benbenkowskiego. Ostatnie trzy minuty pierwszej odsłony to napór Team4Fun i tylko dzięki bardzo dobrej postawie kapitana Gold-Dentu oraz odrobinie szczęścia wynik nie uległ zmianie. Swoich okazji nie potrafił przekuć na gole najlepszy strzelec Ekstraklasy Norbert Ciok – przegrywał pojedynki z bramkarzem, słupkiem i samym sobą. Pomimo iż do przerwy wynik to tylko 1:1 zawodnicy włożyli mnóstwo sił w walkę na parkiecie, dlatego też z chęcią zeszli na zasłużony odpoczynek. Po wznowieniu gry znów w natarciu Gold-Dent – i to z jaką skutecznością! W 22 minucie strzelec pierwszej bramki Maksymilian Poczman sam może sfinalizować ładną akcję, jednak odgrywa koledze i Radek Benbenkowski obok asysty dopisuje sobie również bramkę – 2:1. Utrata remisu podziałała na T4F bardzo mobilizująco. Zawodnicy zaczęli szybciej poruszać się po parkiecie, dzięki czemu stanęli przed kolejnymi okazjami na wyrównanie. W 24 minucie po rozegraniu rzutu wolnego z okolic pola karnego piłka obiła słupek, ale już minutę później sędzia wskazał na środek boiska. Na 2:2 strzelił Łukasz Groszek – przyprawiając przy okazji kolegów o zawał serca. Każdy zawodnik będący na jego miejscu uderzyłby piłkę w pierwszym kontakcie lub tuż po jej przyjęciu, on jednak pozwolił sobie na zabawę i delikatnie podciął nad nogą bramkarza, gdy ten leciał już w jego stronę. Historia lubi się powtarzać i tu mieliśmy powtórkę z rozrywki z pierwszej połowy. Chwila rozluźnienia i nie mija minuta a Gold-Dent po raz kolejny trafia. Drugi raz na listę strzelców wpisany zostaje Radosław Benbenkowski strzelając mocno i celnie – piłka po drodze obija jeszcze słupek a asystę odnotowuje Łukasz Kaczmarczyk. W 30 minucie powinien być remis – sytuacja jakich wiele w każdym spotkaniu T4F – koledzy grają a nogę dokłada ich snajper. Tego wieczora jednak Norbert Ciok swój szczęśliwy celownik pozostawił chyba w domu – pomimo ładnego przedłużenia lotu piłki, intuicyjną paradą popisuje się Przemek Tucin, niwecząc szansę na podwyższenie dorobku bramkowego przeciwników. Łukasz Mróz motywuje ekipę do jeszcze większego wysiłku i zaangażowania w akcje ofensywne, samemu podchodząc pod połowę przeciwnika. W 36 minucie ataki oponenta wykorzystują „Dentyści” i szybką kontrą podwyższają na 4:2. Bramkę wślizgiem zdobył Kamil Boratyński a kolejną asystę odnotował najlepszy tego wieczora Radek Benbenkowski. To jednak nie był koniec festiwalu strzeleckiego. Marcin Błędowski był tym, który ustalił wynik spotkania na 5:2 po ładnej solowej akcji kładąc przy okazji bramkarza i oddając strzał do pustej bramki. Team4Fun pomimo sporego zaangażowania nie zdołał się przeciwstawić lepiej dysponowanemu przeciwnikowi i ten sezon kończy na szóstym miejscu. Na pewno na przyszły sezon Łukasz Mróz przeprowadzi jakieś wzmocnienia personalne lub nie dopuści do takich braków treningowych swego zespołu jak w tym sezonie i znów będzie się liczył w gronie faworytów do zwycięstwa. Gold-Dent swoje zadanie wykonał w stu procentach, zagrał futbol taki, jak przez cały sezon i teraz przyszło mu liczyć na pozytywne wieści z innych spotkań. A tam zdarzył się cud. Szansa na pozytywny scenariusz wynosiła 5%, zwłaszcza przy wyniku 4:0 dla Samych Swoich do przerwy z In-Plusem. Opatrzność czuwała jednak nad „Dentystami” i gdy Szóstka ograła Pub Offside stało się jasne, że Gold-Dent zakończył zmagania na drugim stopniu podium! Awansować o trzy pozycje, w ostatniej kolejce sezonu, to ogromna sztuka. A przecież w wielu wywiadach gracze w żółto-niebieskich koszulkach podkreślali, że ten sezon jest stracony. I pewnym stopniu jest, bo mistrzostwo uciekło w siną dal, lecz srebrnego medalu, pierwszego w historii tego zespołu, nie można lekceważyć. Zwłaszcza, że wiele ekip marzyło o takim miejscu, a dziś oglądają plecy Przemka Tucina i spółki. Morał z tego taki, iż warto wierzyć i walczyć do końca. Brawo! Za ten mecz, za emocje w pozostałych spotkaniach i za historyczny medal. Do zobaczenia na jesieni!(Redaktor NLH).

„Jeśli wygramy, mamy lidera!” – pewnie taką słowną formę motywacji, przyjęli przed tym spotkaniem kapitanowie Szóstki i Gold-Dentu. W związku z sensacyjnymi rozstrzygnięciami pozostałych spotkań, zarówno Artur Radomski jak i Przemek Tucin zdawali sobie sprawę z rangi wtorkowej rywalizacji. Szóstka była w nieznacznie lepszej sytuacji – trzy punkty dawały jej miano samodzielnego lidera, tymczasem „Dentyści” w przypadku zwycięstwa musieliby podzielić się prowadzeniem z Pubem Offside, ale była to i tak kapitalna perspektywa przed meczami ostatniej kolejki. Inna sprawa, że żadnego rozstrzygnięcia wykluczyć tutaj nie było można. I było to związane nie tylko z kolejką cudów, jaką niewątpliwie była 8 seria spotkań, ale też z formą obydwu zespołów. Gold-Dent już przed dwoma tygodniami miał okazję zameldować się w strefie medalowej, ale stracił punkty z FC United i musiał obejść się smakiem. Z kolei forma Szóstki znakomicie zwyżkowała, a przecież ta drużyna już po trzech kolejkach miała sześć punktów straty do Pubu Offside i nikt nie wierzył w jej odrodzenie! Pewnie nawet sami Szóstkowicze. Ale teraz, gdy podjechał autobus z napisem „mistrz”, grzechem byłoby do niego nie wsiąść. Jednak rywalizacja z Gold-Dentem długo nie układała się po myśli finalistów Pucharu Ligi. „Dentyści” mieli więcej z gry, a dwie szanse zmarnował Radek Benbenkowski. Najpierw z bliskiej odległości trafił wprost w Piotrka Kozę, a następnie zmarnował sytuację 3 na 1, decydując się na strzał, zamiast na podanie. Temperatura pod polem karnym Szóstki długo jednak nie odpuszczała. W 7 minucie znowu był tam bardzo gorąco, gdy Zbyszek Turek podał do Łukasza Kaczmarczyka, a ten z bliskiej odległości fatalnie spudłował. W 13 minucie z kontrą poszedł z kolei Kamil Boratyński, lecz wraz ze wzrostem formy drużyny, także dyspozycja Piotrka Kozy wreszcie się ustabilizowała i golkiper Szóstki wyszedł z tego pojedynku bez szwanku. Podobnie jak chwilę później, gdy Zbyszek Turek strzelił minimalnie obok słupka, a Przemek Tucin wprost w „koszyczek” bramkarza z Duczek. Akcji Gold-Dentu było więc co niemiara. Nie były to może sytuacje stuprocentowe, ale pokazywały przewagę, jaką zwłaszcza w środku pola miały dawne Pędzące Żółwie. Szóstka jakby czekała na swoją kolej. Pierwsza połowa upłynęła ostatecznie pod znakiem czystych kont obu bramkarzy. A w 21 minucie, do pierwszej poważnej interwencji został zmuszony Norbert Kucharczyk. Konrad Kupiec znajdował się bardzo blisko bramki, ale nieczysto trafił w futbolówkę i zmarnował okazję. W odpowiedzi Piotrek Koza popisał się refleksem w rywalizacji oko w oko z Kamilem Boratyńskim i wynik ani myślał, by ulec zmianie. Do czasu. W 23 minucie żółtą kartkę za faul obejrzał Kamil Boratyński. Szóstka doczekała się więc swojej szansy, lecz długo nie potrafiła jej wyegzekwować. Co więcej – na boisku pojawił się wreszcie czwarty gracz z pola Gold-Dentu i wydawało się, iż ekipa z Duczek obejdzie się smakiem. Ale wtedy Rafał Radomski w swoim stylu przeholował piłkę w okolice pole karnego i charakterystycznym dla siebie strzałem – płaskim, w przeciwnym kierunku do biegu, wywiódł w pole bezradnego Norberta Kucharczyka i za chwilę wyskoczył w górę z radości – 1:0! A na zegarze pozostawało 15 minut gry. I Gold-Dent wiedział, że nie ma już nic do stracenia. Starał się atakować, ale zacieśniona i dobrze przesuwająca się defensywa przeciwników, nie pozwalała na stwarzanie tylu sytuacji, co w pierwszej odsłonie. Mimo to gracze Przemka Tucina nie rezygnowali z wysiłków. W 29 minucie o włos od gola był Zbyszek Turek, nie wykorzystując szansy danej mu przez własnego kapitana. W 32 minucie Łukasz Kaczmarczyk nie strzela z dwóch metrów, znowu marnując wysiłek Przemka Tucina, który wyłuskał selecta spod nóg oponenta. Remis wisiał w powietrzu. A Szóstka znowu przyczajona, czekająca na możliwość wyprowadzenia ciosu zza podwójnej gardy. I chociaż w 33 minucie po błędzie Marcina Błędowskiego, Rafał Radomski marnuje okazję, by dobić „Dentystów”, to kilka chwil później Norbert Kucharczyk fauluje w polu karnym Konrada Kupca i sędzia wskazuje na rzut karny! Odpowiedzialność bierze na siebie Rafał Radomski. Ustawia piłkę, w głowie wybiera róg, oddaje strzał i widząc zmierzającego w odwrotnym kierunku do futbolówki bramkarza, już wie – Szóstka będzie liderem! To, co po trzech kolejkach wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem. Drużyna na którą nikt od dłuższego czasu już nie liczył i nie widział w niej kandydata nawet do podium, jest o trzy punkty od największego sukcesu w historii swojej drużyny! I chociaż Artur Radomski i spółka zgodnie twierdzą, że oni swoje już w tym sezonie osiągnęli, to nie wierzymy, by bezstresowo podeszli do decydującej potyczki z Pubem Offside. Są w takim gazie, że stać ich na mistrzostwo. Co innego Gold-Dent. Miało być inaczej, niż jak w każdej z poprzednich edycji, a prawdopodobnie skończy się jak zawsze, czyli na czwartym miejscu. By wskoczyć na podium, ekipa Przemka Tucina musi wygrać z Team4Fun i liczyć, że w rywalizacji Samych Swoich z In-Plusem padnie remis, a Szóstka poradzi sobie z Pubem Offside. Wtedy istnieje nawet szansa na drugie miejsce. No właśnie: SZANSA – od wielu lat słowo klucz dla „Dentystów” w Nocnej Lidze. Ale kto wie – może los właśnie do nich puści oko 28 lutego?
(Redaktor NLH).

Gold-Dent był w najlepszej sytuacji z czołowych drużyn 1.ligi przed startem 7.kolejki. In-Plus już zdążył przegrać z Cubaną, a Pub Offside czekał trudny mecz z Samymi Swoimi, dlatego zwycięstwo nad najsłabszym w tabeli FC United, pozwoliłoby wskoczyć podopiecznym Przemka Tucina na podium. I porównując formę „Dentystów” do tego, co w ostatnim czasie prezentowali gracze Maćka Grabowskiego, każde inne rozstrzygnięcie niż pełna pula, która jedzie do Wołomina, nie wchodziło tu w rachubę. Miejscowi pierwszy sygnał ostrzegawczy, że wcale się jednak przed przeciwnikiem nie położą, wysłali już w 8 minucie. Konrad Miszczyński wygrał na prawym skrzydle walkę o pozycję z Radkiem Benbenkowskim i świetnie uderzył po długim rogu, a Norbert Kucharczyk nie zdołał sięgnąć piłki i było 1:0. Ale był to dopiero początek spotkania. Poza tym FC United już w niejednym spotkaniu tego sezonu pokazało, że opór potrafi stawić rywalowi na przestrzeni 20 lub 30 minut, lecz nigdy na pełnym dystansie. I to było widać, bo Gold-Dent błyskawicznie przejął inicjatywę nad meczem i w kolejnych minutach miał trzy szanse na doprowadzenie do remisu. Na drodze stawał im jednak Konrad Kulczycki. W 9 minucie odważnym wyjściem z bramki zażegnał bardzo groźną kontrę, później obronił strzał Przemka Tucina, a to samo uczynił po uderzeniu Kamila Boratyńskiego. W 17 minucie był jednak bezradny, gdy sprawy w swoje nogi wziął Radek Benbenkowski i remis wreszcie zawitał na świetlnej tablicy. I był to dobry moment, by faworyci ostatecznie złamali oponenta. I tuż przed końcem pierwszej odsłony mieli okazję ku temu, lecz Radek Benbenkowski, któremu koledzy z drużyny praktycznie utorowali drogę do bramki Konrada Kulczyckiego, strzelił minimalnie obok słupka. Pierwsza połowa nie wskazała więc drużyny, która miała prawo z mniejszym niepokojem oczekiwać drugiej odsłony. Instynkt podpowiadał jednak, że Gold-Dent i tak dopnie swojego. Że strzeli najpierw jednego gola, później dołoży kolejnego i FC United po raz siódmy zejdzie z parkietu jako przegrany. I w 26 minucie pierwsza część planu została wykonana. Przemek Tucin nie pozwolił oponentom na łatwe rozegranie piłki w obronie, przez co defensywa FCU popełniła błąd, niemalże wystawiając futbolówkę jak na tacy Radkowi Benbenkowskiemu. A ten nie pomylił się i zmieścił selecta obok stojącego w bramce Daniela Bartczaka – 2:1! Teraz trzeba było tylko postawić kropkę nad i. Miał ku temu okazję Max Poczman, który w 26 minucie strzelił zza pola karnego, ale Filip Bagiński wybił piłkę niemal z linii bramkowej i skończyło się jedynie na rzucie rożnym. Stały fragment gry nie został jednak wykorzystany, a za kilkadziesiąt sekund identycznymi okolicznościami dysponował przeciwnik. Konrad Miszczyński zagrał wysoką piłkę w pole karne, a Zbyszek Turek całkowicie pogubił orientację i pozwolił, by Filip Bagiński urwał mu się na kilka metrów i nie niepokojony, z powietrza uderzył piłkę, która wpadła ostatecznie do siatki – 2:2! Czyżby sensacja?! „Dentyści” nie załamani głupio straconym golem, mogli odpowiedzieć w 30 minucie. Kapitalną okazję miał Kamil Boratyński, po dwójkowej akcji z Łukaszem Kaczmarczykiem, ale mimo ledwie kilku metrów do bramki, fatalnie przestrzelił uderzając nad poprzeczką. Zemściło się to błyskawicznie. Tym razem błąd w rozegraniu piłki popełniła defensywa faworytów i Tomek Nojszewski wyszedł niemal sam na sam z golkiperem G-D. Mógł podawać do jednego z kolegów, ale na absolutnym spokoju, jakby był pozbawiony układu nerwowego, ładną kiwką oszukał Norberta Kucharczyka i strzelił do pustej bramki – 3:2! A więc jednak! Przynajmniej tak się wydawało. Bo Gold-Dent, chociaż postawiony pod ścianą, nie stracił chłodnej głowy. W 34 minucie przeciwnicy w fatalny sposób rozgrywają rzut rożny, który zamiast nieść kolejne zagrożenie pod bramką Norberta Kucharczyka, przyniósł kontrę dla rywali. Przemek Tucin pobiegł z piłką ile sił i będąc oko w oko z Konrad Kulczyckim, wygrał tę wojnę nerwów i było 3:3! I nie był to koniec ciosów, jakie spadły na czerwoną latarnię rozgrywek. Trzy minuty przed końcem podopieczni Maćka Grabowskiego znów nieodpowiedzialnie rozgrywają atak pozycyjny i Zbyszek Turek, wraz z Przemkiem Tucinem dysponują kolejnym kontratakiem. I chociaż nie rozgrywają go w sposób, jaki uczą piłkarskie podręczniki, to pierwszemu z nich sprzyja szczęście, bo piłka przez niego zagrana, odbija się od przeciwnika i ponownie trafia pod jego stopy a strzał na pustą bramkę jest formalnością – faworyt na prowadzeniu! I chyba nikt już nie wierzył, że mistrzowi 2.ligi poprzedniego sezonu, uda się oddalić widmo 7 kolejnej porażki. Zwłaszcza, że czas mijał nieubłaganie, a mądrze grający „Dentyści” umiejętnie odsuwali niebezpieczeństwo od własnego pola karnego. I wtedy nieodpowiedzialnie zachował się Kamil Boratyński. Wykopując piłkę po gwizdku, nie pozwolił przeciwnikom szybko rozegrać rzutu wolnego i sędzia ukarał go dwiema minutami kary. I nie było to jedyna sankcja, jaka spadła na faworytów. Miejscowi rozegrali stały fragment gry, a piłka trafiła do Tomka Nojszewskiego. Kryjący go Przemek Tucin stracił na chwilę równowagę, co pomocnik FCU perfekcyjnie wykorzystał, podbiegając kilka metrów i strzelając lewą nogą tak, że Norbert Kucharczyk nie miał szans na jakąkolwiek reakcję – 4:4! Do końca pozostawało kilkadziesiąt sekund i chociaż żółty kartonik obejrzał w tym czasie również Czarek Kaczorek, to dawnym Żółwiom nie udało się zawiązać akcji, która dałaby trzy punkty. I był to dla nich ogromny cios. Nagle okazało się, że sukces nad Samymi Swoimi, czy remis z Pubem Offside mogą nic nie znaczyć, bo stracili punkty tam, gdzie byli niemal pewni sukcesu. A wszystko za sprawą tych, których wszyscy już dawno skreślili. FC United byli skazywania na klęskę, lecz twardą i konsekwentną grą wyszarpali punkt, na który zasłużyli. Dzięki niemu uchylili sobie furtkę do pozostania w 1.lidze, ale co jeszcze ważniejsze – odzyskali respekt u przeciwników. Wreszcie (Redaktor NLH).

Sami Swoi przegrywając z Szóstką postawili pod wątpliwość swoje cztery dotychczasowe zwycięstwa. Wydawało się, że mamy do czynienia z wracającym do pełni formy zespołem, który dzięki dobremu startowi, będzie po kolei pozbawiał następnych przeciwników nadziei na jakiekolwiek punkty. Mecz z ekipą z Duczek zweryfikował ten pogląd. Ale nic nie było jeszcze stracone – we wtorek trzeba było zwyciężyć z Gold-Dentem i powrócić na właściwe dla siebie tory. Z tym, że „Dentyści” grają ostatnio coraz lepiej i nie zamierzali tanio sprzedać skóry. Dobrze wypadli też w Pucharze Ligi, gdzie zdecydowanie wygrali swoją grupę i to nakręcało ich w perspektywie najbliższego, ligowego pojedynku. I być może wszystko to spowodowało, że gracze z Wołomina grali w pierwszych minutach ze spętanymi nogami. Już w 2 minucie nie zapobiegli najpierw podaniu Dawida Gajewskiego, a następnie strzałowi Pawła Stańczuka, po którym piłka minęła Norberta Kucharczyka i „Swojacy” mogli cieszyć się z prowadzenia. Gold-Dent chciał równie szybko odpowiedzieć, lecz dwukrotnie kolegom zabrakło precyzji w podaniach do Zbyszka Turka, który znajdował wolną przestrzeń, lecz w obu przypadkach nie był w stanie albo przyjąć piłki, albo zmieścić jej w siatce. W 11 minucie szansę na 2:0 miał z kolei Artur Pazio, lecz jego strzał z prawej nogi, świetnie sparował bramkarz Gold-Dent. A za chwilę było już 1:1! Marcin Błędowski wypuścił w bój Kamila Boratyńskiego, a ten uderzył i chociaż jego strzał Adam Stańczuk jeszcze obronił, to z dobitką nie miał już szans i mieliśmy remis. A mecz się otworzył. Za chwilę w słupek strzeli autor pierwszej bramki dla „Dentystów”, a szansę będzie miał również Łukasz Kaczmarczyk. W obu przypadkach brakowało centymetrów, podobnie zresztą jak Dawidowi Gajewskiemu po drugiej stronie boiska. W dogodnej sytuacji obrońca Słonecznej Polany przegrał pojedynek z Norbertem Kucharczykiem. Wszystko wskazywało więc na wynik nierozstrzygnięty po pierwszych 20 minutach. Gold-Dent postanowił jednak spróbować jeszcze raz. Przemek Tucin zagrał z głębi pola świetną piłkę do Kamila Boratyńskiego, a ten mimo asysty obrońcy przedostał się z nią w okolice bramki i zmusił do drugiej kapitulacji golkipera SS – 2:1! Który to już gol strzelony przez „Dentystów” niemal w ostatniej akcji pierwszej połowy?! W tym momencie nie było to jednak najbardziej istotne. Liczył się wynik. Zespół z Wołomina miał w tym momencie wszystko w swoich rękach, lecz drugą odsłonę rozpoczął w najgorszy z możliwych sposobów. W 23 minucie Artur Pazio zagrał selecta do Pawła Stańczuka. Ten odegrał go do Kuby Zasadzińskiego, samemu wystawiając się na dogodną pozycję. Po chwili otrzymał zwrotne podanie i strzałem z bliskiej odległości wyrównał stan rywalizacji na 2:2! Konfrontacja zyskała na kolorycie. W 30 minucie kolejną szansą dysponuje Paweł Stańczuk, lecz po podaniu Alka Cieślaka, zbyt mało siły wkłada w uderzenie i Norbert Kucharczyk zażegnuje niebezpieczeństwo. Na krótko. Chwilę później autor dwóch goli dla SS podaje do Marcina Jackiewicza i znów błyskawicznie znajduje sobie pozycję w perspektywie podania zwrotnego. I tak się dzieje – kolega z drużyna odgrywa selecta, a najskuteczniejszy w tym meczu zawodnik SS nie ma problemów ze skompletowaniem hat-tricka – 3:2! A zespół Przemka Tucina traci parkiet pod stopami. Nerwowość w ich poczynaniach jest tak ogromna, że niemal każda piłka podana na połowie przeciwnika, ląduje na aucie. Pośpiech robi swoje i wydaje się, że tutaj nic złego już się „Swojakom” stać nie może. A jednak! W 35 minucie kolejną piłkę z obrony posyła Marcin Błędowski. I chociaż Przemek Tucin długo czeka ze strzałem, spychając się w kierunku linii bocznej, to uderzenie które wykonuje jest tak mocne, że stojący nisko na nogach Adam Stańczuk, nie daje rady zbić piłki nad poprzeczkę – 3:3! Wielka radość w ekipie „żółto-niebieskich”, wcale nie pozbawia ich chłodnej głowy. Widząc co się dzieje, po chwili konstruują następną akcję i piłka trafia do Maxa Poczmana. Napastnik Gold-Dentu nie zwleka z uderzeniem i ze szwajcarską precyzją mieści futbolówkę obok bezradnego bramkarza Słonecznej Polany – 4:3! Wszystko w ciągu niecałych 120 sekund zmieniło się jak w kalejdoskopie. Sami Swoi rzucili się do szaleńczych ataków, lecz rywal bronił się mądrze i umiejętnie przesuwając się w defensywie, nie pozwalał na oddanie uderzenia. Dopiero w 39 minucie dwukrotni mistrzowie NLH rozegrali hokejowy zamek w sposób, który pozwolił Adamowi Stańczukowi na oddanie potężnej bomby, która zamiast do bramki, odbiła się tylko gwałtownie od słupka. Na więcej „Swojaków” nie było już stać…Gracze Gold-Dentu z ogromną radością przyjęli dźwięk syreny kończącej spotkanie i wraz z nią zaczęli serdecznie gratulować sobie zwycięstwa, wyszarpanego w niesamowitych okolicznościach. Tym samym awansowali na trzecie miejsce w tabeli i teraz już tylko od nich zależy, czy wreszcie uda im się na koniec sezonu odebrać medal z jakiegokolwiek kruszcu. Ten mecz powinien dać im wiary w to co robią i do czego zmierzają. A Sami Swoi zawiedli. Ale nad ich grą nie ma co się znęcać, bo przecież nie jeden zespół chciałby prezentować taką jakość, co oni. Bracia Stańczuk i spółka zdają sobie jednak sprawę, że nie jest to nawet 50% tego, co potrafią. A ich szanse na mistrzostwo, trzeba w tym momencie ocenić bardzo krytycznie. Zwłaszcza w obliczu meczów z będącymi w wyższej formie In-Plusem i Pubem (Redaktor NLH).

Gold-Dent remisem z Pubem Offside dał jasno do zrozumienia, że ostatniego słowa w kwestii podium nie powiedział. Nie od dziś jednak wiadomo, iż medale w rozgrywkach ligowych zdobywa się nie w starciach z bezpośrednimi kandydatami, ale przede wszystkim w konfrontacjach z tymi teoretycznie słabszymi. „Dentyści” nie mogli sobie więc pozwolić na stratę oczek ze Sklepami, bo wtedy nawet cenny punkt zainkasowany z Pubem straciłby na swojej wartości. Ekipa Piotrka Dudzińskiego jest jednak pod ścianą, a ze zdesperowanymi ekipami walczy się bardzo trudno. Pokazał to początek spotkania – już w 2 minucie na listę strzelców wpisał się Marcin Kur i miejscowi objęli prowadzenie. Jak się jednak okazało – były to miłe złego początki. W 4 minucie autor pierwszego gola fauluje jednego z przeciwników i zmusza sędziego do sięgnięcia do kieszonki – żółta kartka i dwie minuty kary. Ale Gold-Dent wcale nie potrzebuje 120 sekund, by wykorzystać okazję i wyrównać stan meczu. Zbyszek Turek błyskawicznie kończy akcję swojego zespołu, dzięki czemu cała drużyna ma za chwilę okazję, by wykonać kołyskę dla syna, który nie tak dawno urodził się koledze z drużyny, Maksowi Poczmanowi. Dalszą część gry w osłabieniu Sklepom udało się przetrwać, ale kłopoty zaczęły się, gdy siły się wyrównały. W 9 minucie Radek Benbenkowski obija słupek, a gdyby piłka została skierowana zaledwie o kilka centymetrów dokładniej, to Alek Grabek, który powędrował w zupełnie innym kierunku, byłby bez szans. Kapitulację podpisał jednak chwilę później. Tym razem dwójkową akcję na linii Kamil Boratyński – Łukasz Kaczmarczyk wykończył ten drugi i Gold-Dent mógł cieszyć się z prowadzenia. A miejscowi mieli problem w swojej grze. Grali niedokładnie i bez pomysłu, co przy skonsolidowanej obronie oponenta, nie miało prawa przynieść sukcesu w postaci gola. W 15 minucie żółtą kartkę obejrzał jednak Mateusz Dudek i Medycznym przyszło grać w przewadze. Blisko wykorzystania tego aspektu był Mateusz Lewandowski, lecz futbolówka posłana z rzutu wolnego pocałowała jedynie słupek i wyszła w pole. I z perspektywy czasu można chyba powiedzieć, że była to kluczowa akcja spotkania. Bo gdy na placu gry znów mieliśmy do czynienia z równowagą liczebną, Gold-Dent, jak to zwykle ma w zwyczaju, podkręcił tempo w ostatnich minutach pierwszej połowy i potrafił wyrobić sobie aż trzy-bramkową przewagę. Najpierw z obrońcami przeciwnika zatańczył sobie Radek Benbenkowski, któremu piłka nigdy nie przeszkadzała w grze, dzięki czemu swobodnie potrafił wyklarować sobie dużo wolnej przestrzeni, a za chwilę oddał strzał, przy którym Alek Grabek nie miał nic do powiedzenia. A w 29 minucie akcję Mateusza Dudka perfekcyjnie wykończył z kolei Kamil Boratyński i Sklepy powoli mogły oswajać się z myślą, że po spotkaniu to właśnie im przyjdzie pogratulować sukcesu przeciwnikowi. Druga połowa nic w tej kwestii nie zmieniła. Gold-Dent nie forsował tempa, a mimo to i tak miał więcej sytuacji strzeleckich. A Sklepy jakby pogodzone z porażką, czekały już tylko na końcowy gwizdek sędziego. Lecz zanim on przyszedł, Alek Grabek musiał notorycznie zachowywać czujność. W 29 minucie słupek jego świątyni obił Kamil Boratyński, a za chwilę wyszedł obronną ręką z sytuacji sam na sam z Mateuszem Dudkiem. W 31 minucie był jednak bezradny, gdy Zbyszek Turek zaliczył podanio-strzał z rzutu rożnego, a select odbił się od słupka i spadł pod nogi Marcina Błędowskiego, który nie miał żadnych problemów z wykorzystaniem dogodnych okoliczności i było 5:1. Sklepy stać było jedynie na honorowe w tej odsłonie trafienie Marcina Kura. Rezultat 5:2 nie oddaje może w pełni przewagi, jaką mieli „Dentyści”, ale wyraźne pokazuje, kto zasłużył, by dopisać do swojego konta trzy punkty. Ekipie Przemka Tucina dały one możliwość przebywania w ścisłej czołówce rozgrywek, z zachowanie szans na pierwszą trójkę. Kluczowy w tym kontekście wydaje się być mecz za dwa tygodnie, gdy zespół z Wołomina podejmie Samych Swoich. Sklepy są z kolei w ekstremalnie trudnej sytuacji. Tylko trzy punkty na koncie, a przecież w najbliższych trzech kolejkach czekają ich starcia z Pubem Offside, Team4Fun i In-Plusem! Może się okazać, że jeśli w żadnym z nich nie zapunktują, to ostatni mecz z FC United, będzie ich pożegnalnym na pierwszoligowym poziomie. Ale tak to jest, gdy w zespole proporcja zawodników ofensywnych do defensywnych wynosi 80 do 20 (Redaktor NLH).

W Nocnej Lidze trudno znaleźć drużyny, które w jednoznaczny i prosty sposób kojarzą nam się z konkretnymi zawodnikami. W Gold-Dent i Pubie Offside nie mamy jednak tego kłopotu. Przemek Tucin i Paweł Bula to sztandarowe twarze swoich drużyn, od lat z nimi kojarzene i śmiało można stwierdzić, że bez tych zawodników, oba zespoły nie byłyby dziś w tym miejscu, w którym są. Tym większe emocje budziło ich bezpośrednie starcie. Gold-Dent nie mógł sobie pozwolić na porażkę, bo jedną na swoim koncie już ma, z kolei Pub wiedział, że strata oczek może spowodować komplikacje w doprowadzeniu misji „mistrzostwo” do pełnego sukcesu. I to Offside wyglądał – nawet nie w pierwszych minutach, ale nawet sekundach – na ekipę bardziej zdeterminowaną. Już w 18 sekundzie Norbert Kucharczyk sparował na poprzeczkę strzał Bartka Męczkowskiego, ale błyskawicznie doskoczył do niej Paweł Bula i select za chwilę znalazł się po raz pierwszy w siatce popularnych „Dentystów”. Nie był to start, jakiego ekipa Przemka Tucina by oczekiwała, a kolejne niebezpieczeństwo zaistniało w 3 minucie, gdy Jacek Klimczak trafił w słupek. Dopiero wtedy zespół w żółto-niebieskich koszulkach nieco odżył. W 6 minucie swoją szansę miał Zbyszek Turek, który po ładnym podaniu Radka Benbenkowskiego miał idealną pozycję do strzału, ale Grzesiek Reterski nie dał się zaskoczyć. W odpowiedzi akcję Pubu przeprowadził Kamil Tlaga, który w ostatnim momencie podał do Kuby Suchockiego, a ten będąc w bliskiej odległości do bramki miał tylko dołożyć nogę. Nie udało się. Festiwal nieskuteczności trwał. W 11 minucie przed okazją do zdobycia gola stanął Kamil Boratyński, jednak Grzesiek Reterski zna się na swoim fachu jak mało kto i wynik ani drgnie. W 14 minucie o swoim powrocie na nocno-ligowy parkiet przypomina Mariusz Rutkowski, który jest o krok od pokonania Norberta Kucharczyka, lecz bramkarz Gold-Dentu nie chce być gorszy od swojego vis-a-vis i również odbija strzał oponenta. Parady bramkarskie były solą pierwszej połowy i gdy wydawało się, że wynik już swojej postaci nie zmieni, Gold-Dent zdołał przeprowadzić jeszcze jedną, ale za to jaką akcję! Kilka szybkich podań z pierwszej piłki i Radek Benbenkowski jest sam na sam z bramkarzem! Na zegarze sekundy upływają nieubłaganie i powstawała wątpliwość, czy pomocnik „Dentystów” zdąży z oddaniem strzału. A ten nie tylko uderza, ale czyni to na tyle skutecznie, że Grzesiek Reterski wreszcie kapituluje – 1:1! I już wtedy wszyscy nie mogli doczekać się drugiej połowy. A ta faktycznie rozpoczyna się z wysokiego C, bo o włos od zdobycia gola samobójczego jest Kamil Boratyński! Pomocnik „Dentystów” chcąc przeciąć jedno z podań rywali, kieruje futbolówkę w światło własnej bramki, ale na jego szczęście Norbert Kucharczyk zachowuje czujność i po wyłapaniu selecta mierzy tylko kolegę z drużyny wzrokiem. Na kolejną ciekawą okazję czekamy aż do 29 minuty. Wtedy Jacek Klimczak uderza na bramkę ekipy Przemka Tucina, jednak ostatecznie nie trafia w nią w taki sposób, jaki by sobie życzył i na ławce rezerwowych Offsidu słychać jęk zawodu. A minuty mijają. Remis wciąż utrzymuje się na tablicy świetlnej, a gra nie jest już tak intensywna jak w pierwszej połowie. Bramkarze również mają mniej do pracy, ale w 35 minucie Norbert Kucharczyk wreszcie jest zmuszony do zainterweniowania. A ponieważ czyni to wślizgiem za polem karnym, gdzie taki działania są niedozwolone, sędzia karze go żółtą kartką i 2 minutami kary! Offside ma więc 120 sekund, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść a później jedynie dowieźć właściwy dla siebie rezultat do końca. I zaczyna atakować, ale skutki są opłakane. Gold-Dent nie tylko skutecznie się broni, ale po chwili zyskuje też rzut wolny, w bliskiej odległości od pola karnego. Do piłki podchodzi Mateusz Dudek i idealnie zakręca ją obok muru, a select mieści się między Grześkiem Reterskim a słupkiem! Teraz to Offside jest na musiku. I chociaż przed tygodniem ekipa Pawła Buli pokazała, że nie z takich opresji potrafi wyjść, teraz idzie jej jak po grudzie. Brakuje strzałów, werwy, a w 37 minucie Gold-Dent jest o włos od podwyższenia prowadzenia, lecz Radek Benbenkowski przegrywa sytuację sam na sam z bramkarzem! „Dentyści” nie załamują się niepowodzeniem, tym bardziej, że ich uwaga musiała się teraz skupiać bardziej na obronie wyniku, niż ataku. W 38 minucie ich twierdza zostaje jednak zdobyta. Wszystko zaczęło się od faulu, który na połowie Pubu zalicza Paweł Bula. Gold-Dent domaga się od sędziego kartki, ale arbiter pozostaje niewzruszony. Na domiar złego stały fragment gry jest przez „Dentystów” wykonany fatalnie – prowokuje kontrę, którą skutecznie kończy Kamil Tlaga i robi się 2:2! A mecz nabiera koloru. Za chwilę przed idealną szansą dla Pubu stanie Bartek Męczkowski, lecz Norbert Kucharczyk utrzymuje swój zespół w grze. A gdy zegar wskazuje już 39 minutę, wyborną okazję, by dać trzy punkty Gold-Dentowi dysponuje Łukasz Kaczmarczyk. Dokłada nogę do piłki i wydaje się, że ta musi posłusznie wlecieć do świątyni Pubu. Nic z tego – zamiast tego, mija o centymetry słupek i mecz kończy się ostatecznie podziałem punktów. Trudno stwierdzić, dla kogo jest to lepszy rezultat, lecz z racji okoliczności większą złość mogą odczuwać dawne Pędzące Żółwie. Nikt im jednak nie zabronił chociaż w jednej z wykreowanych sytuacji zachować więcej precyzji. Tak jak Pubowi, nie stracić gola grając w przewadze. Remis wydaje się więc sprawiedliwym rozstrzygnięciem (Redaktor NLH).

Dla Gold-Dentu porażka z In-Plusem musiała być bolesnym wydarzeniem. Gracze Przemka Tucina przyzwyczajeni są raczej do zwycięstw, zwłaszcza na zielonym boisku, gdzie od lat w lokalnych ligach nie mają sobie równych. Jedyną niewiadomą zwykle pozostaje rozmiar tych triumfów, tymczasem przed tygodniem „Dentyści” doznali klęski aż 0:5, co przy tam ogromnym ofensywnym potencjale wydaje się wręcz niemożliwe, że ani razu nie potrafili pokonać Pawła Skroka. Ale to już przeszłość i teraz trzeba było skupić całą energię na kolejnym, wcale nie łatwiejszym rywalu – Cubanie Ristorante. Zespół z Zielonki przegrał oba dotychczasowe mecze, ale obydwa mógł równie dobrze zapisać na swoją korzyść. Brakowało szczęścia, które zgodnie z zasada że do trzech razy sztuka, miało tym razem być po stronie ekipy Krzyśka Kubana. I z początku było, bo chociaż atakował Gold-Dent, to bramki nie padały. Sytuacje marnował Radek Benbenkowski, który dwukrotnie szukał sposobu na pokonanie Freda Słowika, jednak oba okazały się chybionymi. W jeszcze lepszych okolicznościach znalazł się w 13 minucie Marcin Błędowski. Napastników „Dentystów” został wypuszczony w bój przez bramkarza, Norberta Kucharczyka i minął nawet golkipera Cubany, ale piłkę z linii wybił niezawodny Mateusz Antoniak. Gracze Ristorante trzymali się więc dzielnie, co przy tylko dwóch graczach rezerwowych wcale nie było tego wieczora łatwe. Swoją metodą na rozegranie tej potyczki, uczynili skonsolidowaną obronę i próbę wyprowadzania kontr i to przynosiło efekty. Na początku połowiczne, a w 16 minucie los uśmiechnął się do miejscowych w pełni. Mateusz Antoniak uderzył z rzutu wolnego a płaski strzał sprawił tyle problemów Norbertowi Kucharczykowi, że ten nie dał rady zatrzymać piłki przy sobie i ta wpadła do siatki. 1:0! Cubana miała teraz za zadanie dowieźć ten rezultat do końca pierwszej połowy i łapiąc oddech w przerwie, zrobić wszystko, by wreszcie dopisać do swojego konta trzy punkty. I gdy gra została wznowiona, zespół z Zielonki konsekwentnie realizował strategię. Mateusz Antoniak stanowił mur nie do przebicia, a ponieważ Gold-Dent popełniał błędy przy rozgrywaniu ataku pozycyjnego, miejscowi wyprowadzali groźne kontry. I w 26 minucie jedna z nich powinna się skończyć, kto wie czy nie decydującym trafieniem. Selecta przejął Andrzej Kryński i popędził samotnie w kierunku świątyni Norberta Kucharczyka. Pojedynek sam na sam wygrał jednak bramkarz i Cubana już wiedziała, że w tym meczu lepszej okazji może nie mieć. Te słowa się potwierdziły. Podkręcający tempo Gold-Dent miał coraz więcej miejsca, ale gola na 1:1 zdobył przy pomocy przeciwnika. I znów w roli głównej Andrzej Kryński. Tym razem w negatywnym wcieleniu, bo obrońca Ristorante zbyt krótko zagrał futbolówkę do Damiana Zielińskiego i przechwycił ją Kamil Boratyński, który nie miał żadnych problemów z umieszczeniem jej w siatce. Nie minęła minuta, a „Dentyści” objęli też prowadzenie! Tym razem na listę strzelców wpisuje się Przemek Tucin, który skorzystał na przytomnym odegraniu piłki przez Kamila Boratyńskiego. Cubana złożyła broń. Zespołowi Krzyśka Kubana brakowało już sił i o ile fiolki z energią starczało na zadania defensywne, bo wypady ofensywne nie miały już praktycznie miejsca. A Gold-Dent spokojnie konstruował następne ataki i po kilku zmarnowanych, w 37 minucie nikt nie doskoczył do Łukasza Kaczmarczyka, a ten strzałem od słupka zmusił do kluczowej kapitulacji Damiana Zielińskiego. Ristorante rzucili wtedy wszystko na jedną kartę i za sprawą Henryka Frączka udało im się zmniejszyć straty na 2:3, lecz na więcej nie starczyło ani sił ani czasu. To trzeci przegrany mecz „Kubańczyków”, a przecież do sukcesu brakowało równie niewiele, co w dwóch poprzednich podejściach. Konto punktowe nadal pozostaje więc nienaruszone, a przecież za tydzień miejscowi zagrają z Samymi Swoimi. Czwarta przegrana byłaby jak skierowanie nabitego pistoletu w okolice stopy. Gold-Dent takich kłopotów przeżywać nie musi, bo z bilansem 2-0-1 bliżej mu do podium niż dolnej strefy tabeli. W grze tej ekipy brakuje jednak błysku, który cechował ten zespół w minionych edycjach. Może podopieczni Przemka Tucina czekają na odpowiedni moment, by pokazać swoje nietuzinkowe umiejętności? Za tydzień mecz z Pubem Offsidem – lepszej okazji chyba nie będzie. Bo jeśli chce się walczyć o medale trzeba pokonywać nie tylko zespoły słabsze i te będące w zasięgu. I Gold-Dent musi wreszcie udowodnić, że stać go na to (Redaktor NLH).

Gdy przed tygodniem In-Plus pokonał Szóstkę stało się jasne – zespół Patryka Galla w tym sezonie na pewno włączy się do walki o mistrzostwo. Można się było tego spodziewać, widząc jakim składem dysponują „Księgowi”, ale boisko weryfikowało już nie takie nazwiska jak Madej czy Budryk. Pierwszy krok został jednak wykonany, a drugiem przeciwnikiem markowian był Gold-Dent. Drużyna Przemka Tucina również miała na swoim koncie zwycięstwo, odniesione może w mniej spektakularnych okolicznościach, ale trzy punkty to trzy punkty. We wtorek jeszcze przed meczem było wiadomo, że o podobny sukces będzie trudniej – nie tylko ze względu na klasę oponenta, ale własne braki kadrowe. Na parkiecie nie było Radka Benbenkowskiego, a dopiero w drugiej połowie na placu gry pojawił się Zbyszek Turek. Trochę za późno, zwłaszcza, że już po 20 minutach było 0:3. Ale po kolei. Mecz rozpoczął się spokojnie, z racji dużego wzajemnego respektu rywali. Jak zwykle sztampowe rozegrania i schematyczność starał się złamać Michał Madej, ale dobrze asekurowany przez Przemka Tucina, chociaż czasem za pomocą fauli, niewiele był w stanie zdziałać. W 7 minucie w sukurs przyszedł mu jednak błąd Marcina Błędowskiego, który za lekko podał do bramkarza i selecta przechwycił właśnie napastnik In-Plusu. Będąc w sytuacji oko w oko z Piotrkiem Rosłonem, najlepszy gracz 1.kolejki nie pomylił się i markowianie objęli prowadzenie. Ten gol nakręcił grę In-Plusu, a coraz swobodniej na parkiecie zaczął się czuć nie tylko autor pierwszego trafienia, ale i koledzy z drużyny. W 15 minucie piłkę niedaleko przed polem karnym dostał Karol Kupisiński. Podanie chciał przeciąć Kamil Boratyński, ale robiąc to nieskutecznie, utorował drogę przeciwnikowi do własnego pola karnego. Nastąpił strzał, select odbił się jeszcze po drodze od jednego z obrońców Gold-Dent i wpadł do siatki obok bezradnego Piotrka Rosłona. Ekipa z Wołomina jeszcze nie zdążyła na dobre ustawić formacyjnych szyków, a chwilę później było już 3:0. Tym razem gola bezpośrednio z rzutu wolnego zainkasował Michał Madej, ale wyraźnie pomógł mu w tym źle uformowany mur, za którym zresztą nie było bramkarza. Nie był to jednak problemem In-Plusu, który do przerwy spokojnie prowadził trzema bramkami i wiedział, że jeśli utrzyma poziom z pierwszych 20 minut, nic złego mu się tutaj nie stanie. A Gold-Dent musiał wziąć się w garść. Wraz z włączeniem się do gry Zbyszka Turka druga odsłona miała być przynajmniej podjęciem walki, bo uratowanie punktów raczej w rachubę nie wchodziło. I zaczęło się obiecująco. Już pierwsza akcja ekipy Przemka Tucina, okraszona kilkoma szybkimi podaniami spowodowała, że Kamil Boratyński stanął oko w oko z Pawłem Skrokiem, ale ostatecznie przegrał ten pojedynek. Za chwilę żółtą kartkę otrzymuje Filip Góral i zespół z Wołomina ma kolejną, tym razem dwuminutową szanse, by zdobyć przynajmniej jednego gola. Ale nic takiego się nie dzieje. In-Plus broni się mądrze, chociaż w 25 minucie głupią stratę zalicza Michał Madej – dzięki niej Łukasz Kaczmarczyk ma przed sobą tylko bramkarza, ale i tym razem zwycięsko z pojedynku wychodzi Paweł Skrok. Strażnik świątyni In-Plusu był tego wieczora fenomenalnie dysponowany i jeszcze przynajmniej dwukrotnie ratował skórę swoim obrońcom, którzy dopuszczali do zagrożenia. Gold-Dentowi wyraźnie brakowało skuteczności, bo nawet jeden gol mógł w tej rywalizacji wiele zmienić. Nie udało się. A gdy mecz zbliżał się ku końcowi i przegrywający położyli nacisk niemal głównie na ofensywę, In-Plus wyprowadził dwie kontry, które wykończyli kolejno: Piotr Wajda i Michał Madej. Patryk Gall i spółka mogli więc triumfować – wygrać 5:0 z takim przeciwnikiem i nie stracić gola to duża sprawa. I na szybko ciężko sobie przypomnieć, czy Gold-Dent, który wcześniej grał jako Pędzące Żółwie, kiedykolwiek swój mecz zakończył z zerowym dorobkiem bramkowym. Zespół Przemka Tucina nie był jednak tak słaby, jak wskazywał rezultat. Brakowało Radka Benbenkowskiego, który zwłaszcza przy nieobecności Zbyszka Turka w pierwszej połowie, pomógłby uporządkować grę zespołu. Ale to tylko przypuszczenie. Bo trudno sobie wyobrazić, że jeden gracz mógłby zmienić coś w wyniku, który brzmiał ostatecznie 0:5. In-Plus wygrałby i tak. Ale teraz musi już zapomnieć o sukcesie i szykować się do potyczki z Pubem Offside. Tabela i poziom sportowy zespołów mówią wszystko, jakiej rangi będzie to konfrontacja. Poniedziałek, 21:00! (Redaktor NLH).

Na samym wstępie tego opisu od razu trzeba zaznaczyć – zespół Gold-Dent nie jest nową ekipą w środowisku Nocnej Ligi. Przemek Tucin, od lat zawodnik Pędzących Żółwi, już dawno planował chwycić za stery w tym zespole i wreszcie tego dokonał, zmieniając przy okazji nazwę na dobrze nam znany Gold-Dent, rokrocznego mistrza chociażby wołomińskiej PLP. Na hali zawodnicy w żółto-niebieskich koszulkach sukcesów jednak nie odnosili i poza zdobyciem Pucharu Ligi, nigdy nie byli nawet na podium 1.ligi. Teraz mieli przerwać ten impas. Pierwszym rywalem Dentystów był Al-Mar. Drużyna, która udział niemal w każdych rozgrywkach zamienia w medal. Zwykle nie ten z najcenniejszego kruszcu, ale jak na zespół, którego historia jest dość krótka, sukcesy ekipy Marcina Rychty muszą imponować. Nie było więc strachu ani bojaźni przed Gold-Dentem, jedynie respekt dla jego osiągnięć i całej masy świetnych zawodników. A był wśród nich choćby długo nieoglądany na parkietach Nocnej Ligi Max Poczman. Nie on był jednak bohaterem pierwszej części spotkania. Od samego początku największą aktywnością wykazywał się Marcin Błędowski, który w tym sezonie wystawiany jest nie w obronie, a w ataku. I już w 5 minucie po podaniu Radka Benbenkowskiego zdobył swojego pierwszego gola, potwierdzając słuszność tej taktycznej rotacji. Al-Mar starał się odpowiedzieć. W 9 minucie Piotrek Rosłon źle wybija piłkę, która ląduje przy stopie Pawła Maliszewskiego, a ten błyskawicznie oddaje strzał, jednak bramkarz naprawia swój błąd, ratując skórę drużynie, ale przede wszystkim sobie. W 16 minucie w sukurs golkiperowi GD przychodzi z kolei słupek, gdy na strzał decyduje się Przemek Godlewski. To wszystko powodowało, że wyrównanie stawało się tylko kwestią czasu. Nic z tych rzeczy. Pod koniec pierwszej połowy to Dentyści odzyskują kontrolę nad spotkaniem i chociaż w 19 minucie Zbyszek Turek przegrywa pojedynek niemal z pustą bramką, to na sekundy przed finałem tej odsłony Marcin Błędowski ponownie korzysta na asyście Radka Benbenkowskiego i Al-Mar schodził na przerwę z bagażem dwóch goli. Strata absolutnie do odrobienia, ale ekipa Marcina Rychty wiedziała, że jeśli ma to nastąpić, to musi być związane z włączeniem wyższego biegu. Poza tym beniaminek 1.ligi nie miał już nic do stracenia i niemal równo z gwizdkiem otwierającym drugą połowę, rozpoczął kampanię odbicia rezultatu. W 24 minucie Marcin Rychta doszedł do sytuacji sam na sam, ale ponownie lepszy okazał się Piotrek Rosłon. Bramkarz GD nie mógł jednak nic zdziałać, gdy kilka chwil później Sebastian Radzki wykończył akcję Marcina Rychty i Łukasza Godlewskiego i Al-Mar miał przeciwnika na wyciągnięcie ręki. Tylko że ten wcale nie zamierzał dać się złapać. Mimo straconego gola, w zespole Przemka Tucina nie widać było zdenerwowania – owszem, tętno na pewno przyspieszyło, ale paniki nie zaobserwowaliśmy. Almarowcy bili głową w mur, a ponieważ minuty uciekały nieubłaganie, nerwowość w zespole była coraz większa. A Gold-Dent spokojnie czekał na odpowiedni moment, by zadać decydujące uderzenie. I wreszcie w 36 minucie jeden z cichych bohaterów tego spotkania Mateusz Dudek, ograł w okolicach pola karnego Przemka Godlewskiego a następnie uderzył i piłka po rękach Kuby Szczęśniaka wpadła do siatki, ku ogromnej euforii samego strzelca, oraz całego zespołu. Było po meczu. Al-Mar próbował jeszcze reanimować sytuację, jednak zrobił to tak niefortunnie, iż w ostatniej akcji spotkania dopuścił do kolejnej kontry i Maciek Waliłko ustalił wynik spotkania na 4:1. Nie miało to większego znaczenia dla przegrywających – parkiet opuszczali ze spuszczonymi głowami, bo bardzo zależało im na dobrym występie. I nie można powiedzieć, że grali źle, można natomiast spokojnie napisać, iż potrafią grać lepiej. Na tle zdyscyplinowanego jak nigdy Gold-Dentu mieli duże problemy z kreatywnością i swobodą w rozgrywaniu akcji, która zawsze ich cechowała. Jak na beniaminka postawili jednak wysoko poprzeczkę zespołowi, który w pierwszej lidze jest od jej zarania. Tym większe słowa uznania dla Przemka Tucina i spółki. Jedyną przykrą informacją była kontuzja Marcina Błędowskiego i nie wiadomo, czy strzelec dwóch bramek pojawi się na kolejnym spotkaniu. Ale przecież Gold-Dent ma jeszcze w odwodzie nieobecnego w poniedziałek Kamila Boratyńskiego, tak więc wszystko jest pod kontrolą. Ale czy pod pełną, przekonamy się w kolejnych meczach. (Redaktor NLH).