Mimo dobrego czy nawet bardzo dobrego sezonu w wykonaniu Starej Gwardii i Gold-Dentu, tylko jedna z tych drużyn miała możliwość awansu do 1.ligi. Stawka była więc ogromna, bo w trakcie tych najbliższych 40 minut można było zaprzepaścić cały dotychczasowy dorobek. Nikt nie chciał sobie na to pozwolić a trudno było wskazać, komu do takiego scenariusza było bliżej. Stara Gwardia na ten mecz skoncentrowała wszystkie swoje siły – nie brakowało żadnego z kluczowych zawodników, a dodatkowo w drugiej połowie na boisko wszedł Karol Kopecki, który wcześniej nie rozegrał ani jednego spotkania. Z kolei Gold-Dent miał pewien problem – drużyna nie mogła skorzystać z usług Bartka Januszewskiego, który na przestrzeni całego sezonu był chyba najbardziej wyróżniającym się graczem zespołu z Wołomina. Tę dziurę jakoś trzeba było załatać, co przy tej klasie przeciwników nie było proste. Ale z pierwszym gwizdkiem sędziego o tym wszystkim trzeba było zapomnieć. Nie liczyli się nieobecni, ale ci, którzy wyszli na parkiet. A działo się na nim naprawdę sporo!
Pierwsze ostrzeżenie zostało wysłane przez Gwardzistów. Strzał Mikołaja Tokaja obronił jednak Norbert Kucharczyk a w odpowiedzi uderzenie Mateusza Dudka dobrze odbił Alek Grabek. W 6 minucie swoją szansę miał natomiast Michał Aleksandrowicz, lecz tego gracza piłka początkowo w ogóle nie słuchała i wynik nadal się nie zmieniał. Ale chwilę później dość prosty błąd popełnił Norbert Kucharczyk. Bramkarz Dentystów nie miał do kogo wznowić gry z autu bramkowego a ponieważ upłynął dozwolony czas, w którym powinien to uczynić, sędzia zaordynował rzut wolny pośredni. A Stara Gwardia wiedziała jak go rozegrać – Marek Roguski podał do Łukasza Choińskiego a ten strzelił nie do obrony i zespół Arka Choińskiego był na prowadzeniu! Ale jeden gol nic jeszcze tutaj nie znaczył, zwłaszcza, że remis promował przeciwników. Trzeba więc było postarać się o następne trafienie, lecz kilka najbliższych minut nie obfitowało w sytuacje podbramkowe. Aż do 15 minuty. Wtedy Damian Waś podał piłkę z autu do Przemka Tucina, a sam wystawił się na pozycję i natychmiast dostał zwrotne podanie i mając przed sobą tylko bramkarza, umieścił Zinę w siatce i był remis! Drużyny w pierwszej połowie solidarnie podzieliły się więc bramkami, jak również żółtymi kartkami, bo pod koniec inauguracyjnej odsłony upomnienia od arbitra otrzymali Maciek Waliłko i Mikołaj Tokaj. Nikomu nie udało się jednak wykorzystać faktu, że na boisku było więcej miejsca i dopiero druga połowa miała dać odpowiedź, dla kogo będzie to ostatnie 20 minut w 2.lidze.
Zawodnicy zdawali sobie sprawę z tych okoliczności. Presja była coraz większa, co jednak nie przeszkodziło głównie Gwardzistom, by od początku finałowej połowy przejąć inicjatywę. I w konsekwencji tego zdobyć gola numer 2, lecz w 22 minucie sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Łukasz Choiński. Ta niewykorzystana szansa mogła się zemścić, gdy chwilę później uderzał Kamil Boratyński, lecz Alek Grabek przeniósł piłkę nad poprzeczkę, choć to wcale nie skończyło kłopotów Gwardii. Dentyści szybko rozegrali bowiem rzut rożny i stworzyli sobie po nim kilka możliwości do strzału. Tyle że ani jednej nie wykorzystali i rezultat na tablicy świetlnej ani drgnął. W 25 minucie Gold-Dent popełnił z kolei banalny błąd. Kapitan tej drużyny w niewłaściwym miejscu opuścił plac gry, natomiast Damian Waś wbiegł na boisko, przeszkadzając w rozegraniu akcji przeciwnikom. Sędzia nie mógł się zachować inaczej i ukarał zawodnika z Wołomina żółtą kartką. Dla Gwardii była to woda na młyn. Już przy pierwszej próbie hokejowego zamka, wszystko zatrybiło tak jak trzeba i Łukasz Choiński wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie! Lada moment dwie kolejne okazje będzie miał z kolei Michał Aleksandrowicz, ale pierwszą obroni Norbert Kucharczyk a druga poleci obok słupka. Z jednej strony Gold-Dent mógł więc mówić o szczęściu, bo w trudnym dla siebie okresie stracił tylko jednego gola, ale w tym momencie był nadal w 2.lidze, co wymagało od niego zaryzykowania i postawienia wszystkiego na jedną kartę. A to stwarzało kolejne okazje oponentom. W 29 minucie stuprocentowej okazji nie wykorzysta Łukasz Choiński, a ten sam zawodnik zepsuje też szansę z minuty 32. Gwardziści nie ustawali jednak w atakach i lada moment w słupek trafi Michał Aleksandrowicz, który wprost nie mógł uwierzyć, że w najważniejszym meczu sezonu zupełnie nie może się wstrzelić w bramkę. Ale co nie udało się jemu, w 35 minucie dokonał Karol Kopecki, który po wyłożeniu piłki przez Marka Roguskiego, wpakował ją idealnie pod poprzeczkę i Stara Gwardia była jedną nogą w pierwszej lidze. A drugą postawiła za chwilę, gdy w końcu strzelecką niemoc przełamał Michał Aleksandrowicz i ostatecznie podopieczni Arka Choińskiego zwyciężyli z Dentystami 4:1, zapewniając sobie DRUGI Z RZĘDU AWANS W NOCNEJ LIDZE! BRAWO! Ale by osiągnąć cel, Gwardziści musieli się mocno napracować i nie mówimy tylko o ostatnim meczu, ale o całym sezonie. Awans był jednak zasłużony, bo mieliśmy do czynienia z zespołem ofensywnie grającym, na którego futsal patrzyło się z dużą przyjemnością. I już nie możemy się doczekać, jak drużyna Arka Choińskiego wypadnie w konfrontacji z naszymi pierwszoligowcami. Gold-Dent musi natomiast poczekać, by powrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Do promocji zabrakło niewiele, aczkolwiek zespół w dużej mierze sam jest sobie winny, bo w środowym pojedynku przynajmniej dwa gole zafundował sobie po własnych błędach. Zawodnicy z Wołomina twierdzili, że do ich porażki przyczynił się sędzia, ale czy na pewno? Czy jeśli bramkarz ma 4 sekundy na wznowienie gry i tego nie robi, a arbiter reaguje tak, jak regulamin podpowiada, to jest to błąd sędziego? Czy jeżeli zawodnik schodzi w miejscu niedozwolonym z placu gry, a gracz wchodzący zbyt szybko melduje się na parkiecie, to czy nie należy się za to żółta kartka? Rozjemcy nie są nieomylni, lecz w tym przypadku arbiter nie popełniał nawet w połowie takich „wielbłądów”, jakich dopuszczali się gracze Dentystów. A już zupełnie inną sprawą jest, że w tej rywalizacji wygrał zespół po prostu lepszy, którego zwycięstwo 4:1 i tak było niskim wymiarem kary po tym, co można już obejrzeć w skrócie. I trzeba się z tym po prostu pogodzić.

Jeszcze nie tak dawno Al-Mar i Gold-Dent grały w 1.lidze. Podopieczni Marcina Rychty spadli z niej dwa lata temu, a Dentyści przed rokiem, ale stało się jasne, że prawdopodobieństwo, iż w tym sezonie obydwie powrócą do najwyższej klasy rozgrywkowej jest bardzo małe. A to przynajmniej dla jednej z nich oznaczało kolejne rozczarowanie. Nikt nie chciał go przeżywać, dlatego w środę spodziewaliśmy się zażartej walki. Oba zespoły znają się doskonale, bo od pewnego czasu grają ze sobą regularne sparingi, ale wiadomo – gra towarzyska to coś zupełnie innego niż mecz o punkty. A przecież tutaj rywalizacja toczyła się praktycznie o wszystko. Przegrana może nie pozbawiała szans, lecz redukowała je do minimum, dlatego nie można było sobie na nią pozwolić. A początek spotkania pokazał, że nikt nogi nie będzie tutaj odstawiał.
Nie minęło jeszcze bowiem 60 sekund, a gracze Al-Maru już mieli na sowim koncie dwa faule. Zgodnie z zasadą że piłka może przejść, a przeciwnik nie, kilku graczy Gold-Dentu przywitało się z parkietem, ale w końcu Al-Mar doigrał się ze swoimi przewinieniami. W 4 minucie błąd popełnił Maciek Lęgas, który stracił piłkę na rzecz przeciwnika i musiał ratować się przewinieniem, za które sędzia słusznie ukarał go karą dwóch minut. Dentyści mieli więc okazję do otwarcia wyniku, a przecież dysponowali też rzutem wolnym. Specjalistą od takich okazji w ekipie Przemka Tucina jest Mateusz Dudek i to właśnie on podszedł do piłki stojącej kilka metrów przed linią pola karnego. Popatrzył, przymierzył a Zina niespodziewanie wpadła do siatki, obok zaskoczonego Błażeja Kaima oraz jego kolegów z pola – 1:0! Ten gol wyraźnie dodał energii Gold-Dentowi, który wyczuł szansę, że można tutaj spróbować wyrobić sobie dość szybko odpowiednią przewagę a później tylko ją kontrolować. W 5 minucie strzałem obok słupka popisał się Marcin Błędowski, natomiast chwilę później świetną akcję po skrzydle przeprowadził Bartek Januszewski. Czołowy zawodnik spadkowicza z 1.ligi nie dał się zatrzymać i kapitalnie dograł do Kamila Boratyńskiego, a ten mając przed sobą tylko bramkarza, trafił wprost w niego! To powinno być 2:0, a zamiast tego za kilkadziesiąt sekund na tablicy świetlnej zawitał remis! Genialne podanie Adama Barana do Łukasza Godlewskiego między dwóch zawodników, a napastnik Al-Maru strzela nie do obrony pod poprzeczkę i mecz zaczyna się od początku. Przynajmniej w teorii, bo nadal lepsze wrażenie robią Dentyści. Ich akcje są bardziej przemyślane a zawodnicy mieli też większą łatwość do kreowania sobie pozycji do strzałów. I w 11 minucie idealnie z niej skorzystali. Błażej Kaim był aż trzykrotnie zmuszany do interwencji w jednej akcji i przy trzeciej próbie nie mógł już nic zrobić, gdy Przemek Tucin miękką podcinką przelobował nad nim piłkę i gracze w niebiesko-czarnych koszulkach ponownie byli na prowadzeniu! I nie oddali go do końca pierwszej połowy, co zapowiadało ogromne emocje w drugiej.
Z dużej chmury nie spadł jednak taki deszcz, jakiego się spodziewaliśmy. Gold-Dent nie zamierzał bowiem bronić tego co ma i w 24 minucie za swój brak kunktatorstwa został nagrodzony. Marcin Błędowski zagrał do Przemka Tucina a ten zdecydował się na strzał z dość ostrego kąta i piłka po raz kolejny wpadła do siatki, chociaż mało kto dawał jej na to szansę – 3:1! Sytuacja ekipy Marcina Rychty stawała się więc coraz gorsza, a niemal beznadziejna zrobiła się w 26 minucie. Nikt nie krył Bartka Januszewskiego, którego idealnie wypatrzył Marcin Błędowski, a zawodnik Gold-Dentu umiejętnie położył bramkarza i płaskim strzałem po raz czwarty wpakował piłkę do siatki przeciwników. W tym momencie dawanie jakichkolwiek nadziei na sukces Al-Marowi graniczyło z wariactwem. W 27 minucie zespół w czarnych kostiumach wykorzystał jednak moment nieuwagi Bartka Januszewskiego, który nie spodziewał się, że za jego plecami jest kapitan przeciwników i dopuścił go do strzału i z trzech bramek przewagi pozostały tylko i aż dwie. Ale na więcej goniących nie było już stać. Zawodnicy nie mieli pomysłu jak sforsować mądrze ustawioną defensywę rywali a ponieważ podopieczni Przemka Tucina nie popełniali już takich błędów jak przy ostatniej bramce, to wynik się nie zmieniał. Sytuacja mogła się nieco odwrócić w 32 minucie, gdy żółtą kartkę zobaczył Kamil Boratyński, ale nawet takich okoliczności Al-Mar nie potrafił wykorzystać. Na domiar złego w 35 minucie „żółtko” zobaczył z kolei Adrian Rychta a jak egzekwować grę w przewadze pokazał Gold-Dent, który za sprawą Bartka Januszewskiego podwyższył wynik na 5:2 i ostatecznie w takim właśnie stosunku zgarnął w tej rywalizacji trzy punkty! Do takiego rozstrzygnięcia nikt nie może mieć pretensji. Wygrała ekipa lepsza, posiadająca w swojej grze więcej jakości. Dentyści pokazali głównie to, co z czego są znani – niezłą skuteczność i twardą defensywę, gdzie trudno było znaleźć jakikolwiek słaby punkt. Widać, że ten zespół wyciągnął wnioski po porażce z Ostropolem i w ostatniej kolejce będzie stanowił trudną przeszkodę dla Starej Gwardii. Al-Mar jest natomiast pod ścianą. Na awans szanse są już tylko matematyczne, zwłaszcza że z taką grą bracia Rychta i spółka nie mają po prostu czego szukać z Ostropolem. W tym spotkaniu szybko trzeba będzie postawić wszystko na jedną kartę, a to może się skończyć utratą marzeń już na samym początku. Zespół z Wołomina nie ma już jednak nic do stracenia, a wygrać warto i tak. Dla siebie, nawet gdyby miało to być pyrrusowe zwycięstwo.

Lambada chyba nie miała prawa niczego wielkiego po tym meczu oczekiwać. Bardzo wąski skład, w którym brakowało trzech podstawowych zawodników i bramkarza powodował, że Robert Biskupski mógł poważnie obawiać się końcowego wyniku starcia z Gold-Dentem. Tak naprawdę to celem było uniknięcie kompromitacji, co przy tej klasie rywala wcale nie było zadaniem prostym. Dentyści ostatnio przeżywali zresztą spore męki, wygrywali swoje mecze po emocjonujących końcówkach i oni również w końcu czekali na spotkanie, gdzie zwycięstwo przyjdzie im spokojnie i w dużych rozmiarach bramkowych. I wreszcie się doczekali.
Ten mecz wyrównany był tylko w początkowych fragmentach. Gold Dent nie kwapił się zresztą, by błyskawicznie nacisnąć na przeciwnika i być może to spowodowało, że pierwsza bramka padła dopiero w 5 minucie tego spotkania. I co ciekawe – wcale nie została zainkasowana po wybitnej akcji faworytów, lecz po nieszczęśliwej interwencji Pawła Cioka, który chciał wyekspediować piłkę byle dalej, a zamiast tego trafił nią w nabiegającego Bartka Januszewskiego i Zina wpadła do siatki, dając prowadzenie ekipie Przemka Tucina. Ale Lambada na tego gola dość szybko odpowiedziała – Dawid Podleś zagrał z autu do Pawła Roguskiego, a ten nie miał przy sobie obrońcy i płaskim strzałem zmusił do kapitulacji Norberta Kucharczyka. Były to więc dość miłe złego początki, bo od 10 minuty przewaga faworytów nie podlegała już najmniejszej dyskusji i stało się jasne, że jedyną niewiadomą jest tutaj liczba bramek, jaką Gold-Dent ostatecznie zainkasuje. A worek był coraz większy – najpierw trafienie zanotował Damian Waś, później do meczowego protokołu wpisał się też Łukasz Kania, a obie te bramki łączyła osoba Przemka Tucina, który przy obu asystował. W 17 minucie gola na 4:1 zainkasował z kolei Mateusz Dudek, a ponieważ Marcin Błędowski nie chciał być gorszy od swojego partnera z defensywy, to tuż przed końcem pierwszej połowy również znalazł sposób na Pawła Cioka i do przerwy Dentyści spokojnie prowadzili w stosunku 5:1. I wiedzieli, że w drugiej połowie nie mają się czego obawiać, bo krótka ławka rezerwowych nie pozwalała Lambadzie na jakiekolwiek manewry.
Coraz większe zmęczenie wśród beniaminka 2.ligi widać było zresztą gołym okiem. Obrońcy Lambady często gubili krycie i właśnie po takich sytuacjach, gdzie przeciwnicy uciekali na dużej szybkości i nie dawali się dogonić padały kolejne gole. Początkowo prym w trafieniach wiódł Łukasz Kania, który dość szybko skompletował hat-tricka a następnie dorobkiem bramkowym dzielili się inni Dentyści, co spowodowało, że w 34 minucie faworyci złamali barierę dwucyfrową. Prowadzenie 10:1 nie dawało im jednak pełnej satysfakcji, dlatego wciąż atakowali i gdyby nie nieskuteczność, to prawdopodobnie wygraliby ten mecz dużo większą różnicą, niż ostatecznie miało to miejsce. A skończyło się na 11:1, chociaż zespół w niebiesko-czarnych koszulkach kilkukrotnie pudłował na pustą bramkę lub z najbliższych odległości, ale i tak nie miało to wpływu na jakąkolwiek premię punktową. Liczyło się zwycięstwo i pozostanie w grze o powrót do I ligi. Teraz przed Dentystami dwa mecze prawdy – z Al-Marem i Starą Gwardią. Tutaj nie ma nawet co liczyć na taką kanonadę strzelecką jak ostatnio, ale drużyna Przemka Tucina wzięłaby w ciemno pewnie nawet jednego gola, byle tylko dawał on zwycięstwa nad kontr-kandydatami do uzyskania promocji. To będzie zresztą faktyczny sprawdzian poziomu Gold-Dentu, bo ten z początku sezonu z Ostropolem został niestety oblany. Minęło jednak sporo czasu i zobaczymy czy zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski. A Lambada? Sytuacja tego zespołu mocno się skomplikowała. Nie dość, że zespół od dwóch kolejek nie zapunktował, to oczka zaczynają zdobywać drużyny, które są za nią. To powoduje, że ostatnie mecze ekipy Roberta Biskupskiego będą „na noże” i trzeba będzie z nich wycisnąć maksimum, jeśli zawodnicy nie chcą, by przygoda z drugą ligą trwała tylko rok. Kluczowy wydaje się przede wszystkim mecz z ostatniej kolejki z FC United. Może być tak, że wystarczy w nim remis, ale niewykluczone, że będzie potrzebne zwycięstwo. I jest ono realne tylko pod warunkiem, że liczba zawodników chętnych do gry będzie się diametralnie różniła od tej, którą Lambada zaprezentowała ostatnio. W przeciwnym wypadku wszystko jest możliwe, z najgorszym włącznie.

Po wymęczonym zwycięstwie nad Ryńscy Development, na Gold-Dent czekał kolejny niewygodny rywal. Dar-Mar może być pewny ligowego bytu, dlatego do każdego kolejnego spotkania podchodzi w taki sposób, że jeśli uda się zdobyć punkty, to fajnie, a jeśli nie, to nic się wielkiego nie stanie. Tacy przeciwnicy są groźni, bo grając na względnym luzie, na pewno łatwiej im wyzwolić z siebie to co najlepsze. Dentystom od wielu kolejek towarzyszy natomiast spora presja, bo każde potknięcie może być stemplem pieczętującym ich pozostanie w 2.lidze na przyszły rok. A tego nikt w obozie Przemka Tucina absolutnie sobie nie wyobraża.
Sam mecz nie był jednak – pisząc delikatnie – wielkim widowiskiem. Pierwszą połową zachwycać mogli się jedynie koneserzy i fani taktycznych niuansów, bo akcji podbramkowych było jak na lekarstwo i dawno nie mieliśmy sytuacji, w której do skrótu musieliśmy dawać strzały z połowy boiska, bo inaczej nic byśmy nie pokazali. Oba zespoły były wycofane, skupione przede wszystkim na obronie i na tym by gola nie stracić, a jego zdobycie było odkładane w czasie i taki impas trwał bardzo długo. Na szczęście druga odsłona była już nieco ciekawsza, a przede wszystkim padły w niej gole, co w pewnym momencie spotkania wcale nie było takie oczywiste.
Więcej inicjatywy w trakcie meczu miał spadkowicz z 1.ligi. Widać to było właśnie w drugich 20 minutach, gdzie chociaż strzały nadal pozostawiały sporo do życzenia, to przynajmniej gracze w niebiesko-czarnych koszulkach starali się pokonać Maćka Sobotę, tymczasem Dar-Mar czekał wyłącznie na kontry i tylko w taki sposób zamierzał cokolwiek tutaj osiągnąć. Ale ten minimalizm nie popłacił, bo w 27 minucie wreszcie malutki woreczek z bramkami się rozwiązał. W myśl zasady, że trzeba szukać strzału, by stworzyć sobie możliwość do zdobycia gola, Przemek Tucin wpadł na taki pomysł, a że piłka po drodze odbiła się jeszcze od jednego z obrońców przeciwnika, to zmyliła całkowicie bramkarza ekipy z Kobyłki i wreszcie na tablicy świetlnej pojawiła się cyfra 1. I stało się jasne, że mecz wreszcie się otworzy, bo przegrywający nie mieli już czego bronić. A utrata gola spowodowała w szeregach drużyny Mirka Bryla małe zamieszanie i o ile wcześniej gracze w czerwonych koszulkach nie popełniali prostych błędów, o tyle w 28 minucie dali sobie strzelić głupią bramkę. Wysokie zagranie Maćka Waliłko z autu powinno zostać natychmiast skasowane, lecz piłka ostatecznie doleciała do Damiana Wasia, a ten zrobił co do niego należało i było już 2:0 dla faworytów. A za chwilę powinno być 3:0, gdy autor ostatniego gola wyłożył piłkę jak na tacy Maćkowi Waliłce, lecz ten z najbliższej odległości nie trafił Ziną do pustej bramki. To wciął zostawiało otwartą furtkę przynajmniej do remisu dla Dar-Maru, ale Sławkowi Lubelskiemu i spółce nie szło budowanie własnych ataków i można było przyzwyczajać się do myśli, że odrobienie strat nie wchodzi tutaj w rachubę. Tym bardziej, że Gold-Dent był w swojej postawie bardzo konsekwentny – nie tylko nie dopuszczał do zagrożenia pod bramką Norberta Kucharczyka, ale szukał gola pieczętującego sukces i w 34 minucie doczekał się! W zamieszaniu w polu karnym Maćka Soboty najlepiej odnalazł się Bartek Januszewski i gol jego autorstwa okazał się decydującym, a przy okazji ostatnim w tym spotkaniu. I bez dwóch zdań wygrał zespół lepszy, a już na pewno taki, któremu na zwycięstwie bardziej zależało. Gdyby bowiem prześledzić cały mecz, to trudno znaleźć choćby jedną sytuację Dar-Maru, którą moglibyśmy nazwać stuprocentową. W takich okolicznościach trudno marzyć choćby o remisie. Dentyści byli bardziej zdeterminowani, częściej zatrudniali do pracy bramkarza rywali i zasłużenie w podróż powrotną do Wołomina zabrali trzy punkty. Teraz przed nimi Lambada, której pokonanie jest obowiązkiem, a w lutym dwa decydujące o wszystkim spotkania – z Al-Marem i Starą Gwardią. Łatwo nie będzie, ale zespół Przemka Tucina na pewno nie spodziewał się, że powrót do nocnoligowej Ekstraklasy zostanie mu wyłożony bursztynami. Tutaj walka będzie trwała do ostatnich sekund, ostatniego meczu. A Dar-Mar również może odegrać w tym wszystkim niepośrednią rolę, bo w najbliższą środę zagra ze Starą Gwardią. I gdyby udało mu się wygrać lub nawet zremisować, to pewnie na słownych podziękowaniach od Al-Maru czy Gold-Dentu, może się nie skończyć.

Ponieważ Stara Gwardia i Ostropol regularnie wygrywają swoje mecze, to Gold-Dent nie może być gorszy, jeśli chce pozostać w walce o dwa premiowane awansem do 1.ligi miejsca. Ale idzie coraz trudniej – w pierwszym meczu w nowym roku Dentyści bardzo długo męczyli się z Juta Jazz i dopiero w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. To powodowało, że chociaż byli faworytami starcia z Ryńskimi, to na pewno wszystkich pieniędzy byśmy na nich nie postawili. Szczególnie, że przeciwnik przed tygodniem wreszcie odniósł premierowe zwycięstwo w Nocnej Lidze, a takie sukcesy zawsze mobilizują przed kolejnym spotkaniem. Zresztą – wielu uczestników zaplecza Ekstraklasy twierdzi, że z Developerami gra się bardzo ciężko a ich styl gry jest na tyle nieprzyjemny, że trudno ich złamać. I to wszystko potwierdziło się w ostatnią środę.
W ostatnich meczach siłą napędową Dentystów był duet Kamil Boratyński – Bartek Januszewski. I po akcji właśnie tej dwójki rozpoczął się mecz, lecz z podania drugiego pierwszy nie skorzystał i Mateusz Baj mógł odetchnąć. W 7 minucie przed szansą stanął z kolei Sebastian Ryński, lecz Norbert Kucharczyk umiejętnie sparował piłkę nad poprzeczkę i na pierwszego gola wciąż jeszcze czekaliśmy. Niestety akcji nie było wiele, dlatego istniała duża szansa, że premierowa bramka zdecydowanie otworzy to spotkanie i tak faktycznie się stało. A wszystko za sprawą Kamila Boratyńskiego, który w 12 minucie wygrał walkę o piłkę z Karolem Kupisińskim, po czym uderzył z prawej nogi nie do obrony i Gold-Dent wykonał pierwszy krok w kierunku trzech punktów. I zaraz mógł zrobić drugi, lecz futbolówka uderzona przez Mateusza Dudka, która po drodze zaliczyła jeszcze rykoszet, odbiła się tylko od słupka i Ryńscy natychmiast wyszli z własną akcją, ale i tutaj zabrakło centymetrów, gdy po strzale Tomka Popioła Zina trafiła tylko i aż w spojenie. Drugi gol wisiał jednak w powietrzu i w 18 minucie znowu to Dentyści mogli zacisnąć pięść w geście radości. Akcję zaczął Mateusz Dudek, który podał do Bartka Januszewskiego, a ten zorientował się, że na pozycję dobrze wystawił się Łukasz Kaczmarczyk, więc podciągnął z piłką jeszcze kilka metrów i dograł do kolegi, a ten dopełnił formalności – 2:0! Plan na pierwszą połowę został więc przez Dentystów zrealizowany w 100%.
Tyle że już początek drugiej pokazał, że tutaj nic nie jest jeszcze przesądzone. Ryńscy nie mieli zresztą wiele do stracenia i w 22 minucie powinni doprowadzić do stanu 2:1. Super sytuację miał bowiem Marcin Częścik, który przebiegł z futbolówką kilkanaście metrów, aż wreszcie znalazł się na wprost bramki i zamiast do niej, to z całej siły uderzył w słupek! To była wyborna okazja, by mieć jeszcze dużo czasu na strzelenie gola dającego remis, a tak nadal nad Ryńskimi wisiała konieczność zdobycia dwóch trafień. I nie szło najlepiej – w 31 minucie pomylił się Karol Kupisiński, za chwilę całkiem niezłej akcji nie zamknie Robert Różycki, a w miarę upływu czasu i coraz odważniejszej gry Developerów, swoje szanse mieli też gracze z Wołomina. Ale im również brakowało skuteczności, przez co na gola nr 3 czekaliśmy aż do ostatniej minuty! Właśnie wtedy kontaktową bramkę zdobył Robert Różycki i Ryńscy od razu pobiegli po piłkę i momentalnie ustawili ją na środku boiska, by Gold-Dent mógł rozpocząć grę i by stworzyła się okazja, by zabrać mu futbolówkę. Nie do końca to się jednak udało. Owszem – Marcin Częścik i spółka mieli jeszcze okazje, ale nie były one stuprocentowe i po żadnej z nich Dentyści nie mogli czuć prawdziwego zagrożenia. A gdy żółtą kartkę tuż przed końcem zobaczył jeszcze Karol Kupisiński, to stało się jasne, że wynik nie ulegnie tutaj zmianie. Drużyna Przemka Tucina wygrała więc 2:1, ale podobnie jak z Jutą nie zachwyciła. Chociaż w sytuacji w której ta ekipa się znajduje, piękno futsalu schodzi chyba na drugi plan, zwłaszcza jeśli nawet po brzydkiej grze udałoby się niedługo pokonać Starą Gwardię czy Al-Mar. Różnica jest jednak taka, że te zespoły postawią poprzeczkę Gold-Dentowi o wiele wyżej, a skoro ten męczy się z ekipami z dolnej połówki, to nie wróży to najlepiej przed konfrontacjami z przedstawicielami ścisłej czołówki. Warto też podkreślić niezła grę Developerów, którzy nieco jednak przespali pierwszą połowę, a w drugiej obudzili się za późno. Z tego trzeba wyciągnąć wnioski, szczególnie mając na uwadze kolejny mecz z Lambadą, a więc zespołem będącym tylko dwie pozycje wyżej. Ewentualne zwycięstwo dałoby Ryńskim i spółce duży komfort psychiczny, co przy zaledwie kilku meczach do końca sezonu, byłoby sprawą nie do przecenienia.

Dla Gold Dentu mecz z Juta Jazz na pewno nie przypadł w najlepszym momencie. Głównie dlatego, że Jazzmeni jeszcze w 2015 roku pokonali Multi-Medikę i wreszcie zanotowali pierwsze zwycięstwo w sezonie. Ten triumf na pewno dodał im pewności siebi bez bojaźni pozwolił przystąpić do starcia z Dentystami. A ci z kolei grają z tygodnia na tydzień z nożem na gardle, bo nie ma co ukrywać – każda strata punktów z innym rywalem niż Stara Gwardia czy Al-Mar, praktycznie zamknie drogę powrotu do nocnoligowej Ekstraklasy. Podopieczni Przemka Tucina muszą więc być bardzo czujni, a z rywalem takim jak Juta, najlepiej od samego początku zaatakować, zdobyć kilka bramek a później jedynie kontrolować przebieg spotkania. I pierwsze minuty faktycznie tak wyglądały, ale w miarę upływu czasu w drużynie z Wołomina zaczęły się coraz większe nerwy.
A początek był wyśmienity, bo zegar nie wskazywał jeszcze 5 minuty, a faworyci już prowadzili 2:0. Najpierw efektownym strzałem pod poprzeczkę popisał się Bartek Januszewski, a za chwilę autor premierowego trafienia idealnie dograł do Kamila Boratyńskiego, a ten zamknął całą akcję i wydawało się, że Gold Dent ma wszystko pod kontrolą. I być może sami zawodnicy tego zespołu również zbyt szybko w to uwierzyli, bo w 7 minucie pozwolili Michałowi Janiukowi na dość długi kontakt z piłką, a że gracz Juty potrafi doskonale kontrolować futbolówkę, to oszukał obrońców przeciwników, po czym posłał piłkę w samo okienko bramki Norberta Kucharczyka i trafienie kontaktowe stało się faktem. I w tym momencie drużyna Patryka Banaszkiewicza poczuła też, że rywal wcale nie jest taki straszny i przy grze na 100%, na pewno można mu sprawić masę problemów. Co więcej – Gold Dent w 11 minucie pomógł swoim rywalom, bo mur ustawiony przez bramkarza Dentystów był tak niestabilny, że Michał Janiuk płaskim strzałem z rzutu wolnego doprowadził do stanu 2:2 i spotkanie rozpoczęło się na nowo! Ale w pierwszej połowie akcji pachnącymi kolejnymi trafieniami było już niewiele. Najlepszą zmarnował w 18 minucie Marcin Błędowski, chociaż strzał obrońcy ekipy w niebiesko-czarnych koszulkach był niezły, ale jeszcze lepsza była interwencja Antka Janiuka, który sparował futbolówkę na poprzeczkę. A na kolejne okazje przyszło nam czekać do drugiej połowy.
A ta rozpoczęła się sensacyjnie! W 23 minucie Krzysiek Skrzat z bliskiej odległości zaliczył trafienie nr 3 dla Juty, lecz drużyna w białych koszulkach z prowadzenia cieszyła się dosłownie kilkadziesiąt sekund. Wszystko przez niefrasobliwość obrony Jazzmenów, która niby miała sytuację pod kontrolę, ale jednemu z defensorów sprytnie wybił piłkę Kamil Boratyński, ta spadła pod nogi Bartka Januszewskiego, a ten nie miał problemów z umieszczeniem jej w siatce – 3:3! Za chwilę kolejna zła wiadomość dla Juty – żółta kartka dla Krystiana Panka i 120 sekund gry o jednego zawodnika mniej. Ale Gold Dent nie wykorzystuje tych okoliczności i przez kolejnych kilka minut drużyny jakby zbierały siły na decydującą część spotkania. I faktycznie spotkanie rozkręca się na dobre, a wszystko rozpoczyna się od strzału Damiana Wasia, który źle ustawiony Antek Janiuk jedynie muska dłońmi i Zina wpada do siatki. Ale to co łatwo przyszło, łatwo też poszło – Michał Janiuk zagrywa z rzutu rożnego do Michała Mikosa a ten strzela i piłka po rykoszecie nie daje możliwości na skuteczną interwencję Norbertowi Kucharczykowi. Nadal nic więc nie wiemy, oprócz tego, że w zespole Dentystów zagęszcza się atmosfera, bo wzajemnym pokrzykiwaniom nie ma końca. I praktycznie w ich akompaniamencie, dość niespodziewaną bramkę dla faworytów zdobywa Łukasz Kaczmarczyk, który dopiero co pojawił się na parkiecie. Ten zawodnik miał zresztą nosa do miejsc, gdzie może spaść piłka, bo już w następnej akcji miał wyborną okazję na drugie trafienie, lecz z metra nie potrafił wbić piłki do praktycznie pustej bramki! I ta sytuacja się zemściła. Juta nie poddawała się i w 35 minucie Antek Janiuk zagrał daleką futbolówkę w kierunku bramki przeciwników, a tam bramkarz Dentystów krzyknął „moja!”, lecz jak spod ziemi wyskoczył mu Maciek Pietrzyk, który przedłużył tor lotu Ziny głową i znowu mieliśmy remis! A do końca spotkania 5 minut! Tutaj nadal każdy scenariusz był realny, ale ostatecznie sprawę w swoje nogi wziął duet dwóch najlepszych zawodników Gold Dentu. Bartek Januszewski i Kamil Boratyński ładnie rozklepali defensywę Juty i 180 sekund przed końcem spotkania Dentyści prowadzili 6:5. A za chwilę żółtą kartkę zobaczył Patryk Marczyk i tej okazji faworyci już nie zmarnowali. Najpierw Przemek Tucin, później Kamil Boratyński i byli wicemistrzowie 1.ligi wymęczyli zwycięstwo w stosunku 8:5. 3 punkty na pewno cieszą, lecz po takiej grze w obozie zespołu z Wołomina musi być obawa przed potyczkami ze Starą Gwardią czy Al-Marem. Dentyści potrafią grać fajnie i przyjemnie dla oka, by za chwilę zgubić rytm i pozwolić rozpędzić się rywalowi. Teraz jeszcze się prześlizgnęli, ale gdyby nie żółta kartka w końcówce, to mogło być różnie. Juta dała z siebie z kolei wszystko. Niestety rozdźwięk między potencjałem ofensywnym a defensywnym jest ogromny i to co uda się wypracować z przodu, jest zaprzepaszczane głupimi błędami. Ale ta drużyna jest groźna i jej nieobliczalność powoduje, że w 2.lidze na pewno nikt nie dopisuje sobie przed meczem z nimi kompletu punktów.

FC United praktycznie z góry skazali siebie na porażkę w tym spotkaniu. Być może z racji przedświątecznej gorączki, być może z innych powodów, ale ostatecznie zawodników ekipy z Zielonki na środowy mecz wybrało się ledwie pięciu. Trzeba więc było grać bez zmian, bez podstawowego bramkarza i tak naprawdę z wątpliwą wiarą, że cokolwiek uda się tutaj ugrać. Tym bardziej, że Gold-Dent to bardzo zdyscyplinowana ekipa, która znów dysponowała szeroką ławką rezerwowych i nie zamierzała ponosić drugiej z rzędu porażki. Podopieczni Przemka Tucina nie za bardzo zresztą mogli się potknąć, bo w takim przypadku szanse na szybki powrót do 1.ligi mogłyby ulecieć bezpowrotnie. Lecz dość szybko stało się jasne, że faworytom krzywda się tutaj nie stanie i ich zwycięstwo ani przez moment nie było autentycznie zagrożone.
Zaczęło się błyskawicznie, bo nie upłynęło jeszcze na zegarze 60 sekund spotkania, a gola na swoim koncie miał już Kamil Boratyński. A kolejne trafienie czekały za rogiem, bo United grali dość ryzykownie i ich każda ofensywna akcja przechodziła przez Maćka Grabowskiego, który był lotnym bramkarzem i starał się pomagać kolegom w rozegraniu. Raz wychodziło to lepiej, a raz gorzej, tak jak w 9 minucie, gdy prosta strata spowodowała, że Marcin Błędowski strzelał z własnej połowy do pustej bramki, ale ostateczne nieznacznie się pomylił. Przewaga Gold-Dentu nie podlegała jednak dyskusji, a miejscowi z rzadka przedzierali się w pole karne Norberta Kucharczyka i na palcach jednej ręki można policzyć ich bramkowe szanse. Dentyści wiedzieli zresztą, że kluczem będzie tutaj drugi gol, który pozwoli im grać dużo spokojniej i pewniej. I w 13 minucie bramka padła a jej autorem był Bartosz Januszewski. Za chwilę to samo uczynili też bracia Kania i w kilka minut z wyniku 1:0 zrobiło się 4:0. A przecież gracze United męczyli się coraz szybciej i pewnie z trwogą oczekiwali tego, co może się zdarzyć w drugiej odsłonie.
Tutaj jednak ważniejsze niż kolejne gole, była sytuacja z 22 minuty, gdy kontuzję złapał przedstawiciel Dentystów, Zbyszek Turek. Wyglądało to źle i chociaż zawodnik o własnych siłach udał się do szatni, to na pewno czeka go przerwa w grze i oby była ona jak najkrótsza. Mimo tej przykrej sytuacji, zespół z Wołomina nie zgubił koncentracji i cyklicznie zwiększał stan posiadania. W 23 minucie na 5:0 podwyższył Bartosz Januszewski, a ten sam gracz w 28 minucie skompletował hat-tricka. Miejscowi nie mieli recepty na szybkie i składne akcje rywala, lecz trudno było od nich czegokolwiek oczekiwać. Robili co mogli i na ile pozwalały im siły. W 33 minucie było już 7:0, ale po chwili wreszcie to zespół w błękitnych koszulkach mógł cieszyć się z bramki. Tomek Rzepniewski zagrał z rzutu wolnego do Maćka Grabowskiego a ten płaskim strzałem pokonał Norberta Kucharczyka i gol honorowy stał się faktem. Co więcej – w kolejnej akcji asystent przy poprzednim trafieniu także wpisał się na listę strzelców i zrobiło się 7:2. Końcówka znów należała jednak do faworytów, a dwie bramki dały im ostatecznie zwycięstwo w stosunku 9:2.
Nie był to mecz o wielkiej historii i jego przebiegu można było się domyśleć wcześniej. Braki kadrowe uniemożliwiły FC United podjęcie równorzędnej rywalizacji i jedyne co tej drużynie pozostało, to walka o jak najniższy wymiar kary. Siedem goli różnicy to sporo, lecz w stosunku do tego, na co się zapowiadało, to chyba i tak nieźle. Oby tylko ten niedobór zawodników był jednorazowym wybrykiem, bo jeśli część graczy straciła już motywację do występów w NLH, to sytuacja ekipy Maćka Grabowskiego może się zamienić ze złej na fatalną. Gold-Dent zrobił natomiast to, co do niego należało. Wysoki triumf na pewno pozwolił chociaż trochę poprawić nastroje po porażce z Ostropolem, lecz martwi kontuzja Zbyszka Turka i szczęście w nieszczęściu, że kolejny mecz Dentyści rozegrają dopiero na początku przyszłego roku. Oby do tego czasu i zawodnik i drużyna doszli do siebie, bo przed zespołem bardzo trudny okres, który w dużej mierze zdecyduje, na co Gold-Dent w tym sezonie stać i na co może liczyć.

To był hit 2.kolejki II ligi. Starły się zespoły, które w pierwszej kolejce odniosły zwycięstwa, chociaż to Ostropolu nad Juta Jazz na pewno było mniej przekonujące niż Gold Dentu nad Multi-Mediką. Ale to niczego na dobrą sprawę nie oznaczało, bo każde spotkanie ma swoje prawa i to również miało. Ostropol grał tego wieczora bez Marcina Milerskiego, którego w bramce zastępował Mateusz Łysik, z kolei Przemek Tucin dysponował pełną kadrą zawodników, więc usprawiedliwień, że kogoś zabrakło być nie mogło. Ale jak się okazało – ilość nie do końca przełożyła się na jakość, a to co najgorsze dla Gold Dentu stało się wtedy, gdy na parkiecie przebywali gracze podstawowego składu.
Już w 32 sekundzie ekipa z Wołomina otrzymała zresztą pierwszy sygnał ostrzegawczy – po ładnej, zespołowej akcji Piotr Ryżko strzelił minimalnie obok słupka, ale Dentyści chyba nie wzięli tego ostrzeżenia na poważnie. A w 3 minucie gracze ze Stanisławowa już się nie pomylili i Marcin Wojciechowski idealnie zamknął dośrodkowanie w pole karne Łukasza Trzaskowskiego i było 1:0. Zanim się obejrzeliśmy Ostropol konstruował już następne ataki i w 6 minucie zawodnicy którzy byli współtwórcami gola nr 1, przyczynili się do trafienia nr 2, z tym, że tym razem podawał Marcin Wojciechowski a uderzał Łukasz Trzaskowski. Gold Dent nie miał recepty na szybką i kombinacyjną grę rywali i za chwilę przegrywał już 0:3, a autorem bramki był Marcin Wojciechowski. Takiego początku spotkania chyba nikt się nie spodziewał i przegrywający dopiero po tych trzech ciosach, wreszcie nieco się obudzili i w końcu zaczęli przekraczać linię środkową boiska. W 10 minucie Przemek Tucin miał zresztą super okazję, by zmniejszyć straty, ale z bliska strzelił w słupek, a lada moment to samo, tyle że z dużo większą siłą uczynił Kamil Boratyński. Ale futbol to brutalna gra – liczy się to, co w sieci, a tutaj Gold Dent nie dysponował ani jedną bramką i na drugą połowę schodził z myślą, że będzie niezwykle trudno odrobić to, co w tak łatwy i szybki sposób stracił w początkowych fragmentach środowego meczu.
By mieć jakiekolwiek nadzieje na odwrócenie losów spotkania, trzeba było postarać się jak najszybciej o gola na 3:1. I taka okazja nadarzyła się w 23 minucie, gdy Przemek Tucin został sfaulowany przez jednego z obrońców gdy próbował przyjąć piłkę i sędzia po krótkim zawahaniu wskazał na rzut karny. Skutecznym egzekutorem stojącej piłki okazał się Damian Waś i Dentyści uwierzyli, że nic nie jest jeszcze tutaj stracone. Tyle że zagrożenia pod polem karnym Mateusza Łysika nie stwarzali, zwłaszcza że przeciwnik często wykorzystywał właśnie swojego bramkarza, który dobrze grał nogami i umiejętnie pomagał w rozprowadzaniu akcji zespołu. Poza tym tego wieczora niezawodny był duet Łukasz Trzaskowski – Marcin Wojciechowski i to właśnie on przyczynił się w największym stopniu do gola nr 4, który padł w 31 minucie. To był praktycznie wyrok dla Gold Dentu, który teraz nie miał już nic do stracenia i grał z lotnym bramkarzem, w którego rolę wcielił się Przemek Tucin. Nie dawało to jednak efektów, ale w 33 minucie Bartek Januszewski zorientował się w zamiarach Mateusza Łysika, który chciał podać do jednego ze swoich kolegów, lecz obrońca Gold Dentu wystrzelił jak z procy i uprzedzając adresata podania, wpakował piłkę do pustej bramki. 4:2! I wciąż nic nie było przesądzone. Przynajmniej tak się wydawało, lecz energia z Dentystów uleciała w 35 minucie, gdy fatalny błąd popełnił Przemek Tucin, który w prostej sytuacji niepotrzebnie chciał zagrywać piłkę do tyłu, zamiast wyekspediować ją byle dalej, a że przy tym wszystkim się poślizgnął, to czający się za jego plecami Rafał Jakubowski miał przed sobą pustą świątynię i nie miał problemów ze skierowaniem do niej futbolówki. 5:2! I takim wynikiem to spotkanie się zakończyło, a zwycięstwo Ostropolu było zasłużone. Ekipa Mirosława Ostrowskiego podobnie jak w pierwszej kolejce wyrobiła sobie odpowiednią przewagę, lecz w odróżnieniu do starcia z Juta Jazz, tym razem nie dała się dogonić i uniknęła nerwowej końcówki. Ten mecz potwierdził, że Ostropol to bardzo mocny kandydat do wstąpienia w pierwszoligowe szeregi, ale i Gold Dent takim pozostaje, chociaż sytuacja tego zespołu na pewno bardzo się skomplikowała. Nie ma jednak co rozpaczać, tylko trzeba dokładnie poszukać przyczyn traconych bramek i jak najszybciej wyeliminować je ze swojej gry. Limit porażek został bowiem praktycznie wyczerpany i teraz każde spotkanie będzie z gatunku o „być albo nie być” w 1.lidze. A pod taką presją nigdy nie gra się łatwo…

Gold-Dent kontra Multi-Medica – takiego spotkania bardziej spodziewalibyśmy się w pierwszej lidze, niż w drugiej, ale obie ekipy niestety nie zrealizowały swoich celów w poprzednim sezonie i dlatego są w miejscu w którym są. Dentyści ani myślą jednak, by na dłużej pozostać na drugim poziomie i patrząc na ich kadrę nie wyobrażamy sobie, by tylu klasowych graczy także za rok musiało swoje mecze rozgrywać w środy. Ale z drugiej strony – to tylko piłka i może się wszystko wydarzyć. Byliśmy na pewno ciekawi jak spadkowicze z 1.ligi wypadną na inaugurację a bardzo nas również zastanawiało, jak zagra Multi-Medica pozbawiona Krystiana Szóstaka i Daniela Lipskiego. Już w przedmeczowej zapowiedzi wyrażaliśmy swoje obawy związane z ich odejściem i jak się ostatecznie okazało – mieliśmy rację…

Już na początku pierwszej połowy Gold Dent pokazał, że dla rywali to spotkanie będzie drogą przez mękę. W 2 i 4 minucie na listę strzelców wpisał się powracający po kontuzji Damian Waś i Medyczni błyskawicznie postawili się w mało komfortowej sytuacji. Później mecz nieco się wyrównał, ale to Dentyści nadal byli groźniejsi i gdyby nie fakt, że to pierwszy mecz i nie wszyscy gracze mieli dobrze nastawione celowniki, to już po inauguracyjnej połowie mogło być pozamiatane. Co zresztą mieli powiedzieć gracze Mediki, którzy przez 20 minut oddali tylko jeden celny strzał na bramkę Norberta Kucharczyka? To było zdecydowanie za mało. A Gold Dent coraz mocniej się rozpędzał i w 15 minucie gola na 3:0 zainkasował Bartek Januszewski i takim też rezultatem zakończyła się pierwsza część spotkania.

Druga rozpoczęła się natomiast od groźnego strzału Multi, ale piłka powędrowała nad poprzeczkę, a już za chwilę do głosu doszedł przeciwnik, który niemal z zegarmistrzowską precyzją, średnio co dwie minuty zdobywał kolejne gole. W 25 minucie na 4:0 podwyższył Damian Waś, a później z dwóch podań Przemka Tucina skorzystał Kamil Boratyński i było już 6:0. Krzysiek Rozbicki i spółka nie istnieli. W obronie ser szwajcarski, a ataku nie było w ogóle. Bił po oczach brak klasowego napastnika czy nawet jakiegokolwiek napastnika. „Biało-zieloni” byli zagubieni, nie umieli wymienić kilku składnych podań i strasznie w tym meczu cierpieli. Gdyby mieli taką możliwość, to pewnie wyrzuciliby na środek parkietu biały ręcznik i po prostu poddali, bo w pewnym momencie wydawało się, że nie uda im się zaliczyć nawet honorowego trafienia. Ale w końcu – przy stanie 0:9 – Mateusz Kowalczyk wreszcie zmieścił piłkę pod poprzeczką bramki Gold-Dentu i przynajmniej częściowo uratował honor drużyny. Rywal jednak nie odpuszczał i tuż przed końcem spotkania Michała Kania zanotował gola nr 10 dla swojej ekipy. To był nokaut i Medyczni będą chcieli o tym co się wydarzyło jak najszybciej zapomnieć. Tylko czy są perspektywy, że będzie lepiej? Czy nagle z drużyny, która miała problem z wyjściem z własnej połowy, stworzy się zespół mogący zagrozić ekipom na podobnym poziomie co Gold-Dent? Będzie ciężko. Szczególnie że poza Mateuszem Kowalczykiem, żaden z nowych graczy nie wniósł do zespołu nic wartego odnotowania. To może być naprawdę trudny sezon dla braci Rozbickich i spółki. Dentyści pokazali natomiast moc i uczynili pierwszy z dziewięciu kroków w kierunku powrotu do należnego im środowiska. I chociaż metoda „step by step” nie uwzględnia kroków mniejszych lub większych, to wydaje się, że jeśli w najbliższą środę Gold Dent pokona Ostropol, to będzie na najlepszej drodze do awansu. Bez dwóch zdań zespół ze Stanisławowa podniesie jednak poprzeczkę znacznie wyżej niż Multi, ale ferajna Przemka Tucina wydaje się być na to gotowa. To może być i mamy nadzieję, że będzie hit 2.kolejki!